Autor: zwiedzajacswiat

Argentyna, El Chalten/Fitz Roy

Do El Chalten przyjeżdżamy o 21.30. Późno. Jednak, zgodnie z argentyńską praktyką, nie za późno na solidną kolację. Cóż, udzieliły nam się trochę miejscowe zwyczaje, a że ze znalezieniem serwującej gorące posiłki knajpki nie ma problemu, „coś lekkiego” zamienia się w … dania główne z karty. Jak tak dalej pójdzie, to nie tylko nawyki będziemy mieć typowo argentyńskie, ale i kształty.

Argentyna, El Calafate/Perito Moreno

W końcu możemy zrzucić ciężkie plecaki i prowizorycznie rozpakować się w hostelu „Los dos Pinos”. Znaleźliśmy nocleg w El Calafate. Łatwo nie było. Miasteczko stanowi główną bazę wypadową do sąsiadujących z nim atrakcji turystycznych. A są to atrakcje nie byle jakie. Pobliski Park Narodowy Lodowców, a w nim potężny lodowiec Perito Moreno i wspaniały szczyt Fitz Roy to argentyńskie „must see” na skalę całego kraju, a nie tylko prowincji Santa Cruz. Tak, tak argentyńskie.  Znów bowiem jesteśmy na tej właśnie ziemi, rozstając się z chilijskim Puerto Natales, oddalonym o 5,5 godziny jazdy autokarem od El Calafate.

Chile, Park Narodowy Torres del Paine

W Parku Torres del Paine spędzamy kolejne dwa dni. Pierwszego, pozostajemy na kempingu w pobliżu hotelu Las Torres. A raczej pozostaje tam nasz namiot i sprzęt, a my we trójkę ruszamy w stronę Jeziora Nordenskjöld. Przez całą drogę towarzyszą nam rozległe, piękne panoramy i … słynny patagoński wiatr. Jego porywy unoszą i ciskają drobnymi kamyczkami, policzkują paskami plecaków, zrywają czapki. I to nie czapki z daszkiem, które mogłyby stawiać opór, ale takie, dobrze przylegające do głów. Cofamy się spory kawałek drogi, aby je znaleźć.

Argentyna, Ushuaia (rejs Kanałem Beagle)

Rozpędzający się katamaran, tnie wody zatoki, pozostawiając za sobą spienione fale i panoramę rozłożonej u podnóża gór Ushuai. Piękny widok i w dodatku początek serii jeszcze wspanialszych, a to dlatego, że właśnie rozpoczynamy rejs Kanałem Beagle. Będą kormorany, lwy morskie i najbardziej wyczekiwana atrakcja – pingwiny! A skoro mają być pingwiny, nie będzie to najkrótsza, 3 godzinna opcja rejsu. Na pokładzie katamaranu spędzimy dodatkowe 2 godziny.

Argentyna, Ushuaia (Park Narodowy Ziemi Ognistej)

– Musimy wrócić do przystani Zaratiegui Bay! – Nie ma szans, mamy za mało czasu. Chyba, że ktoś nas podwiezie. Łapiemy stopa? Zrobiliśmy właśnie spacer jedną z tras trekkingowych Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Turystów spragnionych piękna górskich widoków, dowożą w to miejsce busy, kursujące co godzinę (od 9.00 do 16.00, cena 200 pesos/os.) z Ushuai. Przyjeżdżając do Parku, wysiąść można w jednym z 5 miejsc, a trekking zakończyć w innym punkcie, z którego bus nas odbierze (ostatni kurs powrotny jest o godzinie 19.00).

Brazylia, Rio de Janeiro (Głowa Cukru, Copacabana)

Najciekawszy punkt, widziany dzień wcześniej ze wzgórza Corcovado, to Głowa Cukru (Pão de Açucar). Dzisiaj z jej szczytu, spojrzymy z kolei na postać Jezusa i nową panoramę miasta. Pewni nabytego dzień wcześniej doświadczenia w przemieszczaniu się po Rio autobusami, ruszamy na przystanek. Znajomość zasad to jedno, ale gdy po drugiej stronie (tej mającej przewagę, czyli po stronie kierowcy) nie ma chęci współpracy, szanse na powodzenie przedsięwzięcia są znikome. Co tu dużo pisać. Uciekają nam 3 autobusy linii 107, jadącej pod Głowę Cukru. Machamy, ale na nasze proszące gesty, reaguje dopiero kierowca czwartego pojazdu.

Brazylia, Rio de Janeiro (Corcovado, Tijuca, Lapa, Santa Teresa)

Brazylijskim bułkom daleko do polskiego pieczywa. A jednak pierwsze śniadanie w Rio jest wyjątkowe. Wszystko za sprawą miejsca. Dom, w którym wynajęliśmy pokój, to kilkupoziomowy budynek, w klimatycznej dzielnicy Santa Teresa, otoczony bujną roślinnością, pełen artystyczno-egzotycznych pamiątek. Praktycznie cały do naszej dyspozycji. A zdobycie bułek, zjadanych właśnie na ocienionym tarasie, przy mozaikowym stoliku, z hamakiem i kiśćmi dojrzewających bananów obok, okazało się niemałą przygodą.