ARGENTYNA/BRAZYLIA/CHILE, CHILE
Komentarzy 6

Argentyna/Chile, Puerto Natales

Decyzja zapadła. Trzy kolejne dni spędzimy na campingu pod namiotami, w otoczeniu majestatycznyh gór Parku Narodowego Torres del Paine. Swojego sprzętu nie mamy, ale w chilijskim miasteczku Puerto Natales, bazie wypadowej do Torres, nie ma problemu z wynajęciem wszystkiego co do trekkingu jest potrzebne.

Poprzedniego dnia rano, opuściliśmy Ushuaię, po ponad 5 godzinach jazdy autobusem, docierając do granicy Argentyny w San Sebastian. A tam – uśmiechnięci strażnicy, częstujący cukierkami, włączona muzyka, wesoło i na luzie.

Na granicy chilijskiej też ciekawie, ale z innego powodu. Do kraju nie wolno wwozić świeżej żywności, poza tym, co do jedzenia potrzebne jest na drogę (Zuza i tak obawia się utraty chipsów). Specjalnie szkolony pies obwąchuje, wyciągnięte z luku bagażowego, plecaki i walizki. Podręczne torby są skanowane. Chipsy jednak bezpiecznie przekraczają granicę 😉

Dalszą jazdę uatrakcyjnia jedynie półgodzinna przeprawa promem. Po około 12 godzinach od wyjazdu z Ushuai, jesteśmy w Punta Arenas. Powinniśmy mieć tu dwugodzinny postój przed dalszą drogą do Puerto Natales, ale w związku z opóźnieniem, czasu jest mniej. A szkoda. Pierwsze chilijskie miasteczko robi na nas dobre wrażenie. Trwa sobotni festyn. Gra muzyka. Trafiamy do przytulnej knajpki. Są Walentynki, więc po kanapkach na naszym stoliku ląduje porcja czekoladowego tortu, tak ogromna, że spokojnie wystarcza naszej trójce. Jest słodko.

Jeszcze tylko 3 godziny jazdy autobusem i około 24.00 jesteśmy w Puerto Natales. Nocny spacerek z plecakami i już otwierają się przed nami przytulne progi hostelu Scenery. Silne podmuchy wiatru raz po raz uderzają w blaszany dach domku.

Puerto Natales jest dokładnie takie, jak nasze wyobrażenie o chilijskim miasteczku. Niska, kolorowa zabudowa wzdłuż szerokich, prostopadłych ulic. Pickupy i stare modele aut. Stadka łagodnych, biegających wolno i śpiących na ulicy psów. Niscy, krępi Chilijczycy, odbywający niedzielne spacery z rodzinami. Aż trudno nie zanucić „w Pile było jak w Chile…”.

Zamówiona na obiad pichanga ( „chica”, co należy rozumieć jako mała), okazuje się porcją smażonych kawałków wołowiny, kurczaka, kiełbasek, jajek i piklowanych warzyw, przykrytych stertą frytek. Dla naszej trójki mogliśmy zamówić tylko to.

6 komentarzy

  1. Wiolka napisał(a):

    Jakie to fajne, że za pomocą czyjegoś aparatu fotograficznego, można zajrzeć do miasta lub sklepu na drugim końcu Świata … 🙂

  2. Wiolka napisał(a):

    Wspaniała wyprawa, pewnie Wam żal że tak szybko się skończyła… Aby do następnego roku 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s