– Musimy wrócić do przystani Zaratiegui Bay!
– Nie ma szans, mamy za mało czasu. Chyba, że ktoś nas podwiezie. Łapiemy stopa?
Zrobiliśmy właśnie spacer jedną z tras trekkingowych Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Turystów spragnionych piękna górskich widoków, dowożą w to miejsce busy, kursujące co godzinę (od 9.00 do 16.00, cena 200 pesos/os.) z Ushuai. Przyjeżdżając do Parku, wysiąść można w jednym z 5 miejsc, a trekking zakończyć w innym punkcie, z którego bus nas odbierze (ostatni kurs powrotny jest o godzinie 19.00).
To nasz pierwszy pełny dzień w Ushuai. Przylecieliśmy wieczorem i jedyne co udało nam się załatwić, oprócz zakwaterowania w hostelu Haush (warunki delikatnie pisząc spartańskie, już tęsknimy za domem Carlosa), to zakupy w sklepie La Anonima (ceny miażdżą). W tej sytuacji początek dnia upływa nam na sprawach organizacyjnych. Dostrzegamy też, prawdopodobnie jedyny plus naszego hostelu, jakim są pyszne medialunas (słodkie rogaliki), przynoszone codziennie na śniadanie z pobliskiej piekarni.
W informacji turystycznej (w rejonie dworca i portu) świetnie zorientowana dziewczyna udziela nam potrzebnych wskazówek. Jeszcze zakup biletów autobusowych do Puerto Natales i możemy ruszać w stronę Parku. Na busa o 12.00 jednak nie zdążymy. Jedziemy tym o 13.00. Wybieramy 2 godzinny spacer niedaleko Arias Port do budynku Visitor’s Center. Stamtąd planujemy krótsze wypady tam i z powrotem, do miejsca, z którego odjeżdża autobus.
Zaplanowaną trasę robimy sprawnie. Jest przyjemnie, jednak pierwszy punkt koło Zaratiegui Bay, który widzieliśmy podczas jazdy busem, nie daje nam o sobie zapomnieć. Musimy tam wrócić. Na pokonanie tej drogi pieszo, potrzebne są 3 godziny. Nie mamy tyle czasu. O 19.00 z Parku rusza do Ushuai ostatni bus. Ratuje nas tylko autostop. Ponieważ poprzez Park prowadzi droga numer 3, aut kręci się sporo. Niektórzy w ten sposób zwiedzają okolicę.
Pierwsza próba złapania stopa kończy się niepowodzeniem, ale już za drugim razem – pełen sukces! Para Holendrów, wynajętym samochodem, zabiera naszą trójkę.
Jesteśmy blisko celu. Jeszcze tylko 20 minut marszu od głównej drogi i przed nami widok, dla którego tu wróciliśmy. Spokojnie (a nie tak jak za pierwszym razem, z okna busa) możemy się nim nacieszyć.
Wieje niemiłosiernie. Ledwie da się ustać. Jest jednak ciepło i słonecznie. A tak się baliśmy o pogodę w Ushuai, po zimnym pobycie w Andaluzji.
Wracamy. Jeszcze spacer w przeciwną stronę, do pobliskiego wodospadu. Po drodze, kolejny raz, spotykamy stado pasących się swobodnie koni. Sielski widok.
Jeden z odjeżdżających o 19.00 busów, zabiera nas do miasta. Ostatnie promienie słońca oświetlają port w Ushuai, z którego jutro ruszymy w rejs Kanałem Beagle.
piękne zdjęcia!
Widoki dosyć podobne do przyrody występującej u nas, penie dlatego patrząc na zdjęcia odnosi się wrażenie swojskości i spokoju.
Byłem w Ushuaia jakieś 10 lat temu. Jedno z piękniejszych miejsc jakie widziałem i jedno z nielicznych, gdzie stwierdziłem mógłbym mieszkać. Ciekawe jak bardzo się zmieniło przez ten czas.
Witamy u nas!
Co do Ushuai, chyba jednak zmienił ją czas. Trudno odnaleźć tam atmosferę miasteczka, zagubionego gdzieś na Końcu Świata. Pojawiło się też sporo betonowej architektury. Tym co zachwyca jest jedynie otaczająca Ushuaię przyroda.