Zimny, deszczowy poranek. Dobrze, że tym razem w pokoju mieliśmy grzejnik. Wzdłuż ulic Sewilli, gdzie poprzedniego wieczoru trwała prawdziwa walka o miejsca do parkowania, pusto. Do 10.00 nasze auto będzie mogło stać tam, gdzie je pozostawiliśmy bez opłaty. Potem znowu zacznie się ruch.
Czas na śniadanie. W knajpce obwieszonej pamiątkami związanymi z korridą, dostajemy chrupiące, polane oliwą bułki z serem i szynką serrano. Olbrzymie udźce z dojrzewającym mięsem wiszą nad barem. Miejscowi wpadają tu na śniadanie – jedzą takie jak my kanapki, piją kawę, czytają gazety.
Wracamy w pobliże Katedry, kręcimy się po okolicy. To miejsce numer jeden, z tych które trzeba w Sewilli zobaczyć. Tak nam powiedział właściciel hostelu, w następnej kolejności wymieniając Plaza de España i Basilica de la Macarena.
Faktycznie, kompleks Plaza de España wybudowany na wystwę Expo w 1929 roku, zdobiony hiszpańskimi kaflami azulejos, wygląda wspaniale. Na Basilica de la Macarena nie mamy niestety czasu. Oglądamy jeszcze z zewnątrz arenę, na której odbywały się niegdyś korridy. To słynna XVIII-wieczna Plaza de Torros. Obiekt można zobaczyć wewnątrz, w ramach godzinnej wycieczki z przewodnikiem (koszt 7 euro/os.)
Czas na Kordobę, miasto położone około 150 kilometrów od Sewilli, czyli niecałe 2 godziny jazdy samochodem.
Zabytkowe centrum znowu zachwyca, chociaż nagromadzenie komercyjnych atrakcji jest tu odczuwalne. Wszystko za sprawą jedynej w swoim rodzaju Mezquita-Catedral, przerobionego na katedrę meczetu. Wnętrze rzuca na kolana. Las kolumn (w ilości 856), połączonych podkowiastymi łukami i rozmieszczonych na gigantycznej przestrzeni, robi niesamowite wrażenie.
Przed wyjazdem z Kordoby, próbujemy coś zjeść poza ścisłym centrum. Niestety restauracyjne kuchnie serwują ciepłe dania dopiero od 19.30. Muszą nam wystarczyć zabrane z Polski kabanosy. Dodatkowo trwa mecz. Ulice są puste. Knajpki, w których emituje się na żywo relacje – pełne i głośne.
Znów 2-godzinna jazda i ok. 20.00 jesteśmy w Maladze. Całe szczęście w innym hostelu – z grzejnikiem 🙂 Chłopak na recepcji poleca nam lokal „Cortijo de Pepe”, jako knajpkę ze smacznym, lokalnym jedzeniem.
Trafiamy pod wskazany adres. Ciekawe, gwarne miejsce. Duża ilość tanich tapas. Przy barze nie wciśniesz palca. Idziemy na górę, siadamy przy stoliku. Ceny w menu wysokie (tapas po 5 euro), ciężko coś wybrać. O co chodzi? Cóż okazuje się, że trzeba było po prostu zostać na dole. Zamiast zjeść przy barze na stojąco, tak jak reszta, wybraliśmy restaurację i dwukrotnie wyższe ceny.
Niestety zdobytego doświadczenia nie uda nam się już w Hiszpanii wykorzystać. Jutro lot do Rio!
Czekamy na relacje z RIO 🙂
Przed nami lotniskowy dzień i dwa przeloty, będzie czas na nowe wpisy 😉 Rio zaliczone, czeka na opis w pierwszej kolejności. Pozdrawiamy!