Autor: zwiedzajacswiat

Gruzja. Signagi – wizyta w najpiękniejszym miasteczku Zakaukazia

Czekamy i czekamy, patrząc niecierpliwie w dół stromej ścieżki ze schodami. Jeżeli mamy zdążyć na ostatnią marszrutkę, powinniśmy ruszać. W końcu przed nami trzykilometrowy spacer powrotny do dworca. Co jakiś czas na stopniach schodów, nie wiadomo jak daleko mających swój koniec, pojawia się kolejna, czerwona od wysiłku i zdyszana twarz. Ciągle jednak nie ta, na którą czekamy. W końcu jest. Radek, nasz wysłannik z misją specjalną, której ani on, ani my świadomi w pełni nie byliśmy. „Sprawdzę co tam jest na dole” zakończyło się bowiem dotarciem do źródła świętej Ninio w klasztorze Bodbe, niedaleko Signagi. I to w rekordowo szybkim czasie. Tam i z powrotem, gdzie tam równało się długości jednego kilometra.

Tatry. Rusinowa Polana i Gęsia Szyja, czyli początek nowego roku z pięknymi widokami

Od dobrej pół godziny na szczycie nie ma oprócz nas nikogo. Uwielbiamy to uczucie. Dla niego jesteśmy zdolni do różnych poświęceń. Takich jak wczesna pobudka i wystawienie nosa poza ciepły zakopiański dom naszych przyjaciół. Jest drugi dzień nowego roku. Słupek rtęci spadł do minus szesnastu kresek. Na Rusinowej Polanie co prawda spotkaliśmy jedną parę, za to Gęsia Szyja i roztaczające się z niej widoki, są od dłuższego czasu wyłącznie nasze. Sytuacja nie do wyobrażenia w sezonie letnim, lub o późniejszej porze. Jesteśmy tego pewni.

Tatry. Trzydniowiański i Kończysty Wierch – sposób na ochłodzenie przedsylwestrowej gorączki

Siwa Polana u wylotu Doliny Chochołowskiej, dobrze znana zarówno nam jak i większości odwiedzających Tatry turystów, powoli wyłania się z objęć nocy. Do wschodu słońca zostało ponad pół godziny. Jest już jednak wystarczająco jasno, by móc cieszyć oczy znajomymi widokami. Z drugiej strony, jak najszybciej chcemy pokonać prowadzącą do schroniska trasę. Nie jest ona głównym celem naszej wędrówki. Przy rozdrożu, jakieś 20 minut drogi przed budynkiem PTTK, opuścimy ją, kierując się w lewo, by czerwonym szlakiem ruszyć na Trzydniowiański, a następnie zielonym na Kończysty Wierch. Tak zamierzamy spędzić przedostatni dzień mijającego roku. I nawet, szczypiący w policzki i nosy kilkunastostopniowy mróz, nie może pokrzyżować nam tych planów.

2015 – to był górski rok!

2016 rok, tradycyjnie rozpoczęty przez nas w Zakopanem, w otoczeniu przyjaciół i ukochanych Tatr, trwa już dobrych kilka dni. W ciągu tych kilku dni, w oczywisty sposób wspominamy wszystko to, co wydarzyło się w minionych 12 miesiącach. Miło jest wracać pamięcią do wspaniale spędzonych chwil. Nie da się ukryć, że najlepsze z nich, w naszym przypadku, związane były z podróżami. Tymi dalekimi i tymi na mniejszą skalę. Bo o ile kiedyś, do podróżniczej satysfakcji potrzebne były nam palmy, złocisty piasek i egzotyczne klimaty, o tyle ostatnio doceniamy coraz bardziej urok bliskich zakątków. I nie chodzi nam jedynie o odległość, ale i swojskość krajobrazu. Uzależnieni od emocji, jakie towarzyszą odkrywaniu nowych miejsc, nie potrafimy już czekać, od jednej do drugiej podróży, na kolejną porcję wrażeń. Nie potrafimy, ale i nie musimy. Znaleźliśmy bowiem coś, co skutecznie wypełnia lukę w przerwie między wyjazdami, dostarczając jednocześnie solidnej dawki zachwytu i satysfakcji.

Równica – inauguracja (przed)noworocznego postanowienia

Przecinania wstęgi, ani szampana nie było. Były za to pierogi z borówkami w klimatycznej „Kolibie pod Czarcim Kopytem”. Doskonałe, jak te serwowane w pensjonacie „Marzanna” w pobliżu Nosala (a takie porównanie, oznacza najwyższą pozycję w naszym kulinarnym rankingu). Była też pogoda – na trzy dni przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy – zupełnie niezimowa. Temperatura i słońce, niczym w najlepszym momencie polskiej złotej jesieni. A przede wszystkim była Równica (884 m n.p.m.), pierwszy fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego im. Kazimierza Sosnowskiego. I właśnie przejście tego szlaku, obraliśmy za cel, który chcemy realizować odcinek po odcinku w najbliższym okresie. W końcu zbliża się czas noworocznych postanowień. Górskiego akcentu zabraknąć w nich nie mogło.

Gruzja. Dawid Garedża, skarb przygranicznych pustkowi

W zasięgu wzroku nie widać żadnych zabudowań. Otaczający nas półpustynny, falisty krajobraz ciągnie się daleko, aż po horyzont. Czy to jeszcze Gruzja, czy już Azerbejdżan? Trudno stwierdzić. Gdzieś poniżej, za nami została klasztorna zabudowa oraz wykute w skale kościoły i cele eremitów. Wokół, jest już tylko rozległa przestrzeń, niesamowity, surowy pejzaż i cisza. W tym miejscu rzeczywiście czuć bliskość Boga. Opuszczając WIELKI Kaukaz, myśleliśmy, że WIELKIE wrażenia mamy już za sobą. Stojąc na wzgórzu, zajętym przez zespół monastyrów Dawid Garedża, wiemy, że jest inaczej.

Gruzja. Stepancmida (Kazbegi) – widok, którego ciągle mało

Przekroczyliśmy wysokość Rysów. Kościółek Cminda Sameba dawno pozostał w dole za nami. Widoki są piękne, choć główny punk górskiej panoramy, nie jest osiągalny dla naszych oczu. Potężny Kazbek, który tak wspaniale prezentował się rano, spowijają teraz gęste chmury. Planowaliśmy podejście do czoła lodowca Gergeti. Czasu jednak jest zbyt mało. Atrakcją tego trekkingu nie będzie zatem lodowiec, a możliwość spojrzenia z góry na klasztor Cminda Sameba, który z tej perspektywy prezentuje się… ach, brak słów. Czasu na rozmowę również. Musimy wracać. W końcu o 15.00 mamy umówiony transport do Tbilisi. Nasz kierowca – surowy, starszy pan, mieszkaniec Kazbegów, w pulowerze i kapeluszu – nie byłby zadowolony. Wierzcie nam, też nie chcielibyście mu się narażać.

Londyn, mikołajkowa podróż-niespodzianka

Kto z nas nie marzył o podróży-niespodziance? O tym, aby najbliższa osoba niespodziewanie powiedziała „Spakuj się, jutro wyjeżdżamy. Dokąd? Dowiesz się w swoim czasie”. Ukryte pragnienie, które drzemie w każdym człowieku, prawda? W nas (mam na myśli żeńską część naszej rodziny) drzemało również. Aż zostało spełnione. I wiecie co? To było fantastyczne przeżycie!

Gruzja. Stepancminda (Kazbegi), spotkanie z dwiema pięknościami

Twarde zawieszenie terenówki, zadaje prawdziwe męki naszym siedzeniom. Raz po raz obijamy je, podskakując na wybojach i nierównościach, biegnącej zakosami gruntowej drogi. Nie ma rady. Na tak wymagającej trasie, sprawdzają się tylko terenowe auta – choć gruzińskie podejście do tego tematu, cechuje znacznie większa od naszej fantazja. Mimo wszystko samochody osobowe to prawdziwa rzadkość w tym miejscu. Częściej od nich spotkać można turystów, przemierzających szlak pieszo. Jutro dołączymy do ich grona.

Beskid Śląski. W poszukiwaniu pierwszego śniegu, czyli wejście na Baranią Górę

Oblepione ciężkim, wilgotnym śniegiem gałęzie, łączą się, tworząc nad naszymi głowami biały okap. Pokryte cienką warstwą lodu kamienie lśnią na ścieżce, obok której płynie górski potok, a przystrojone w biel świerki, sięgają swymi koronami błękitu nieba. Brakuje tylko fauna Tumnusa, z czerwonym szalikiem wokół szyi. Zaraz, zaraz. Sceneria dookoła nas faktycznie jest baśniowa, ale to nie Narnia. Jesteśmy w Beskidzie Śląskim, na szlaku prowadzącym w stronę Baraniej Góry, drugiego co do wysokości szczytu w tym paśmie gór. Mamy połowę listopada. W miastach rządzi szaro-bura jesień, a tu w górach jest już biało. I chociaż w ciągu zimy, śnieg z pewnością nam się znudzi, w tym momencie cieszymy się z niego jak dzieci.