W zasięgu wzroku nie widać żadnych zabudowań. Otaczający nas półpustynny, falisty krajobraz ciągnie się daleko, aż po horyzont. Czy to jeszcze Gruzja, czy już Azerbejdżan? Trudno stwierdzić. Gdzieś poniżej, za nami została klasztorna zabudowa oraz wykute w skale kościoły i cele eremitów. Wokół, jest już tylko rozległa przestrzeń, niesamowity, surowy pejzaż i cisza. W tym miejscu rzeczywiście czuć bliskość Boga.
Opuszczając WIELKI Kaukaz, myśleliśmy, że WIELKIE wrażenia mamy już za sobą. Stojąc na wzgórzu, zajętym przez zespół monastyrów Dawid Garedża, wiemy, że jest inaczej.
Stan przeważającego odcinka drogi z Tbilisi do Dawid Garedża pozostawia wiele do życzenia. Szkoda nam wysłużonej Astry, która podskakuje raz za razem na dziurach i nierównościach. Jej właściciel, taksówkarz z Tbilisi, nie przejmuje się tym zbytnio. Trochę jesteśmy zdziwieni, bowiem według naszego rozeznania, za kurs tym razem nie przepłaciliśmy.
Tak czy inaczej, kierowca zabawia nas rozmową, podsuwa orzechy i jabłka, i nie może uwierzyć, że podoba nam się trasa, którą jedziemy. Przecież tu nic nie ma. A nas to nic, ogromie fascynuje. Ostatni, szutrowy odcinek trasy prowadzi bowiem przez półpustynne tereny pogranicza azerskiego. Spalone słońcem nagie wzgórza, falują łagodnie w rozległej panoramie. Mijamy miejscowych ze stadami owiec, tarasującymi drogę, malownicze wyschnięte zbiorniki słonej wody i Udabno „miasto-widmo”, które świetnie sprawdziłoby się jako plan filmu o zagładzie ludzkości.
Były orzechy i jabłka, jest i kubeczek wina. Dobre, własnej roboty – zachwala taksówkarz. Biorąc pod uwagę panujący upał, grzecznie odmawiamy i ruszamy w stronę Lawry, pierwszego z dwóch najlepiej zachowanych monastyrów, należących do kompleksu Dawid Garedża. W okresie rozkwitu kompleks ten liczył kilkanaście niezależnych klasztorów.
Lawra to dobrze utrzymane budynki, rozmieszczone na różnych wysokościach, z wykutymi w skale pomieszczeniami. Przyjemnie i łatwo spaceruje się po tym miejscu. Poza rosyjskojęzyczną rodziną, nikt nie zakłóca panującej tu ciszy.
Przyjemnie, a przede wszystkim łatwo przestaje być, gdy przychodzi czas na drugi z monastyrów, czyli klasztor Udabno. Ciężko znaleźć prowadzącą do niego ścieżkę, a gdy już się ją znajdzie, jest mocno pod górę. A tam? Chwila dezorientacji. Gdzie ten monastyr? Po prawej stronie jest jakiś budynek-kapliczka, ale to chyba nie to. Po lewej, nic. Zaraz, zaraz. Jednak coś jest.
To coś, to nie zabudowa, jaką widzieliśmy na dole w Lawrze i jakiej spodziewaliśmy się po Udabno. To ukryte, z daleka niewidoczne jaskinie, wydrążone w skale i ozdobione freskami. Zauważalne dopiero ze ścieżki, wiodącej wzdłuż nich, skrajem wzgórza.
Rozległe widoki ze szczytu wzniesienia są niesamowite. Zdawałoby się, że ten monotonny i jałowy krajobraz ma niewiele do zaoferowania, a jednak jest w nim coś takiego, co pozwala konkurować z dotychczasowymi faworytami tego wyjazdu – widokiem Uszby, Szchary czy Kazbeku. Przestrzeń, cisza i świadomość odcięcia od zgiełku świata, robią ogromne wrażenie.
Chłoniemy piękno tego miejsca w samotności, dyskretnie obserwowani przez strażnika granicznego. Dawid Garedża leży bowiem na styku Gruzji i Azerbejdżanu, a między obu państwami trwa spór o prawo do niego.
Ścieżką przy kapliczce na szczycie wzniesienia, wskazaną nam przez pogranicznika, schodzimy do taksówkarza i jego Astry. Ten, albo ma silną wolę, albo mocną głowę, bo śladów winn(a)y po nim nie widać.
Późnym popołudniem wracamy do Tbilisi, na pożegnanie obdarowani przez naszego kierowcę butelką wina, na które nie skusiliśmy się wcześniej. Zamiast jednak spędzić leniwy wieczór przy szklaneczkach tego trunku, ruszamy do centrum miasta.
Fajnie pooglądać „cudzym okiem”, jak tam pięknie było! I dziko!
Pięknie i dziko. Dokładnie tak!
Ehh… Mieszkaliśmy u znajomej gruzinki i dyskutowaliśmy gdzie jechać. I podpytywałem o Dawid Garedża – odradziła z powodu temperatury i tego, że to pustynia (fakt, było wtedy upalne lato). W zamian poleciła Signagi. I do dziś żałuję, że dałem się przekonać – bo Signagi mnie troszkę zawiodło i chyba wolałbym Dawid Garedże zobaczyć (szczególnie, że nie byliśmy też w skalnym mieści koło Gori…).
Dawid Garedża jest wyjątkowy. Macie powód, by ponownie zawitać do Gruzji 😉
Została nam jeszcze Swanetia i Warszawie, więc się wróci jeszcze 🙂
12 lip 2016 14:05 „zwiedzajacswiat.com” napisał(a):
> zwiedzajacswiat commented: „Dawid Garedża jest wyjątkowy. Macie powód, by > ponownie zawitać do Gruzji ;)” >
Dla Swanetii – warto! Powodzenia!