Grupowa taksówka, którą dotarliśmy do Tosor, odjeżdża, zostawiając naszą trójkę w lekkim osłupieniu.
Niepewnie rozglądamy się po mokrej, od niedawno padającego deszczu, okolicy. Wygląda na to, że centrum miasteczka, stanowiącego bazę wypadową do pobliskiego kanionu Skazka, tworzą dwa sklepy rodem z PRL-u i nieciekawy meczet. Miejsc przypominających hotele lub pensjonaty brak, restauracji, czy jakichkolwiek knajp, również.
Rozleniwieni cywilizacyjnymi udogodnieniami, jakie oferował Karakoł, nie możemy odnaleźć się w nowej sytuacji. To ma być wstęp do bajki? W końcu, tak właśnie po rosyjsku brzmi nazwa kanionu, dla którego opuściliśmy przytulny, karakolski hotel Neofit, o ulubionej Cafe Zarina nie wspominając.
Skazka – bajka. Patrząc na brzydkie miasteczko i posępną, deszczową aurę, ciężko nam uwierzyć w to, co wkrótce okaże się faktem – szczęśliwe zakończenie historii, z bajkowym miejscem w roli głównej.
Po smacznym śniadaniu i chwili porannego lenistwa, opuszczamy hotel Neofit w Karakoł. Docierając w rejon przystanku, skąd odjeżdżają marszrutki do Tosor, dajemy się namówić na podróż grupową taksówką. Koszt zbliżony (150 somów od osoby), a mimo wszystko komfort jazdy wyższy.
Jak zwykle przy korzystaniu z tego typu transportu, czekamy chwilę, aż zbierze się komplet pasażerów. Obserwując dworzec marszrutek widzimy, że ani jedna z nich, nie ruszyła w tym czasie w stronę Tosor.
Bardziej, niż opóźnieniem związanym z szukaniem chętnych na kurs grupową taksówką, martwimy się jednak niepewną pogodą. I słusznie – bowiem dodatkowi pasażerowie wkrótce się znajdują, za to podczas 1,5-godzinnej trasy (kiedy to pokonujemy 90-kilometrową odległość Karakoł-Tosor) aura za oknem znacząco się pogarsza. Łapie nas ulewa, a temperatura spada.
Co prawda, gdy docieramy do Tosor deszcz już tylko kropi, jednak ołowiane niebo nie wróży nic dobrego. Aby bowiem w pełni podziwiać niezwykłe kolory skał kanionu Skazka, potrzebne jest słońce. A tego, ani na lekarstwo.
Chwilowo jednak, to nie pogoda zaprząta nam głowy, a to by w pozbawionym, na pierwszy rzut oka, jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej miasteczku, znaleźć pensjonat lub prywatną kwaterę.
Okazuje się, że sklep przed którym zostaliśmy wysadzeni, to doskonałe miejsce do rozwiązania naszego problemu – swoisty odpowiednik informacji turystycznej. Ekspedientka zapytana o możliwości zakwaterowania w Tosor, telefonicznie organizuje nam nocleg. W dodatku usługa ma obejmować transport.
Pełni obaw czekamy na przyjazd osoby, która zawiezie nas na miejsce. W końcu zjawia się właściciel zdezelowanego Audi. Boczną, gruntową drogą, po kilku minutach od zjazdu z głównej trasy, docieramy do celu.
Zatrzymujemy się przed niechlujnym gospodarstwem. Zardzewiała brama prowadzi za wysoki mur z szarego pustaka. Tam, właścicielka posesji prezentuje nam świeżo wybudowany barak, w którym ma już 2 pokoje gotowe do wynajęcia, oraz trzeci pełniący rolę jadalni.
Pokój nowy, łazienka – ok, tylko chłodno (koszt 600 somów od osoby, obiad i kolacja po 200 somów na głowę).
Wobec braku innych opcji, decyzja zapada szybko (choć przez moment w planach mamy rezygnację z wizyty w kanionie i przejazd prosto do Biszkeku, będącego kolejnym etapem naszej podróży).
Wbrew okolicznościom, postanawiamy jednak trzymać się planu.
W oczekiwaniu na gorący posiłek, spacerujemy chwilę po okolicy gospodarstwa, które (jak się okazuje) położone jest blisko wód jeziora Issyk-kul. Po powrocie mamy jeszcze czas, by pogapić się w sufit naszego pokoju – poza trzema łóżkami, pozbawionego innych przedmiotów.
Mija 1,5 godziny od momentu, gdy zamówiliśmy posiłek. Po tym czasie zaproszeni zostajemy do jadalni, w której na przykrytej ceratą ławie stoją trzy, pełne po brzegi talerze ze smażonymi ziemniakami i mięsem. Do tego sałatka, dżemy, chleb. Wszystko smaczne, i w ilości przekraczającej nasze możliwości spożycia.

jezioro Issyk-kul w okolicy kanionu Skazka
Gdy kończymy obiad, przez chmury zaczynają przebijać się promienie słońca. Jest nadzieja! Bierzemy potrzebne rzeczy i 15 minut później jesteśmy na głównej drodze. Sprawnie łapiemy marszrutkę do kanionu (50 somów od osoby). Po kwadransie jazdy docieramy na miejsce. Drewniana tablica z napisem Skazka, oraz osobliwie prezentującą się w tych okolicznościach, angielską wersją tejże nazwy (Fairy Tale), wskazuje nam drogę. Ruszamy.
Wchodzimy na miękką od deszczu, czerwoną ziemię. Nasze buty błyskawicznie oblepia błoto. Od wracającej z kanionu rodziny, spotkanej przy szlabanie na trasie, dowiadujemy się, że od celu dzieli nas około czterdzieści minut wędrówki.
Póki co, świeci słońce. A to motywuje nas, do jak najszybszego dotarcia na miejsce. Tym bardziej, że krajobraz z każdą minutą robi się ciekawszy.
Widoki w kanionie są kosmiczne! Fantazyjne kształty, a przede wszystkim wspaniałe kolory tutejszych formacji skalnych wywołują szczery zachwyt. Przez blisko godzinę wspinamy się na nie i wędrujemy ich grzbietami.
Ożywione słonecznymi promieniami skały, mienią się wszystkimi odcieniami czerwieni oraz żółtego i pomarańczowego koloru. I – poza jednym turystą – ten wspaniały spektakl barw przeznaczony jest wyłącznie dla nas!
Oczarowani miejscem, ledwie zauważamy nadciągające nad dolinę chmury, które w jednej chwili przerywają niezwykłe przedstawienie. Światła gasną. Kurtyna opada.
Ciężko nam pogodzić się z myślą, że musimy opuścić kanion. Jeszcze nie nacieszyliśmy się nim wystarczająco. Jednocześnie jesteśmy wdzięczni, że choć przez krótki czas, podziwialiśmy go w najlepszym z możliwych wydaniu.
Kierując się w stronę wyjścia z doliny, raz po raz obracamy się za siebie. Widzimy, jak w zaciemnionym kanionie, szaleje ulewa.
Bardzo fajny opis i świetne fotki.
Dziękujemy 😙
Jaaaaaaaaaaakie widoki!
Super zdjęcia!
Miło, że się podoba 🙂 Dziękujemy!
Zarówno kolory jak i kształty kanionu są magiczne! Kirgistan jest naprawdę świetnym miejscem i z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy o tym państwie 🙂
Mamy jeszcze w zanadrzu kilka kirgiskich opowieści i duużo zdjęć 😉
Wow, te zdjęcia wyglądają jak z innej planety – dosłownie jak scenografia do filmu fantastyczno-naukowego. Nie miałem pojęcia, że w Kirgistanie takie cuda :-O
Trochę jak Stany, prawda? Tylko nie trzeba mieć wizy 😉
Całkiem inny kraj, niż te, które już znam. Za to oczekiwanie na posiłek 1,5 godziny przypomina mi sytuacje z Filipin czy ze Sri Lanki. Raz nawet 2,5 godziny czekaliśmy 😀 Ale to pewnie też dlatego, że byliśmy sporą grupą. Co nie zmienia faktu, że Azjaci są powolni i baaardzo wyluzowani 🙂
Jedni mają zegarki, drudzy czas 😉
Przepiękne krajobrazy. Gdy patrzę na te zdjęcia emanuje z nich takie poczucie wolności, niesamowita, bezkresna przestrzeń. Podoba mi się i coraz bardziej kusi, aby pojechać w tę część świata.
Jeszcze trochę pokusimy Kirgistanem w takim razie 🙂
Marzenie każdego geoturysty! Zadro, zazdro, zazdro!!! Mega unikatowe miejsce, naprawdę super zdjęcia robią wrażenie!! 🙂
Bo to miejsce to też raj dla fotografów 😉
Dzięki za miłe słowa 😊
Przepiękne zdjęcia 🙂
Dziękujemy 🙂
Niesamowite zdjęcia. Miejsce musi być przepiękne
Jest!