Terenowe auto sprawnie pokonuje górską drogę, której przejście zajęłoby nam półtorej godziny czasu. Pora jest późna, toteż fakt złapania przez nas stopa na mało uczęszczanej trasie trekkingowej, cieszy jeszcze bardziej. Podskakując na wertepach, prowadzimy wesołą konwersację z kirgiskim kierowcą i jego żoną. Para ta, podobnie jak my, przyjechała podziwiać uroki okolicy jeziora Issyk-kul, największego zbiornika wodnego w kraju. I choć właściciel auta żartuje, że może nas zawieść nawet do Polski, do Krakowa, myśl o powrocie do domu, nie jest dla nas ani trochę kusząca. Po pobycie na uzbeckiej ziemi, dopiero bowiem zaczynamy smakować Kirgistan. A niedawna wizyta nad tutejszym jeziorem Songköl, zdecydowanie rozbudziła w nas apetyt na więcej.
Rozstanie z jurtą, która przez ostatnie dwie doby była naszym domem, i z bajecznie pięknym krajobrazem wokół jeziora Songköl, nie przychodzi nam łatwo. Żal łagodzi jedynie możliwość podziwiania fantastycznych górskich widoków, jakie oferuje trzygodzinna trasa powrotna do Kochkor. Tam, rozstajemy się z naszym kierowcą i zmieniamy środek transportu. Siedmioosobowym vanem w 10 osób ruszamy do Bałykczy. Widoki, również na tym odcinku trasy są rewelacyjne. Szczególnie pięknie prezentują się granatowe wody jeziora Issyk-kul z ośnieżonymi szczytami w tle, który to obrazek podziwiamy dojeżdżając do celu.
Po naszych wcześniejszych doświadczeniach z Bałykczy, i tym razem nie decydujemy się na pozostanie w mieście. Na dworcu (szumne określenie zakurzonego placu) sadowimy się w marszrutce do Karakoł, cierpliwie czekając na jej odjazd. Przed nami ponad 200-kilometrowa trasa biegnąca północną stroną niezwykłego jeziora Issyk-kul.

widoki w trakcie powrotu znad jeziora Songköl
Issyk-kul – ogromne górskie jezioro położone na wysokości ponad 1600 m n.p.m. – pozbawionym dostępu do morza Kirgizom (a także ich sąsiadom, głównie z Kazachstanu), daje szansę upragnionego wypoczynku na plaży. Dodatkowo, słone wody jeziora jeszcze bardziej upodabniają je do morskiego akwenu. „Morze Kirgistanu” jest na tyle ciepłe, że nigdy nie zamarza.
Issyk-kul, wokół którego prowadzi asfaltowa droga, podzielone jest na dwie części: północną, z tłocznymi plażami, dużym wyborem pensjonatów i hoteli oraz południową, gdzie króluje dzika przyroda, a infrastruktura turystyczna jest uboższa.
Oczywiście, nas w tej sytuacji interesuje południe. Spośród tutejszych miejscowości rozlokowanych wokół Issyk-kul, wybieramy jednak tę, która nie znajduje się bezpośrednio nad jego brzegiem, za to w jej okolicy początek biorą szlaki Tienszanu. Mowa o Karakoł, stolicy obwodu issykkulskiego, położonej na najbardziej na wschód wysuniętym krańcu jeziora. Ośrodek założony w XIX wieku przez Rosjan, kilka razy zmieniał swoją nazwę, to funkcjonując jako Karakoł, to znów jako Przewalsk, na cześć znanego podróżnika Nikołaja Przewalskiego, który w trakcie przygotowań do kolejnej ekspedycji zmarł właśnie w tym mieście.
Zanim jednak dotrzemy do wspomnianego celu i zakończymy kilkuetapową, całodzienną trasę, czeka nas blisko czterogodzinny, ostatni jej odcinek. Chyba najcięższy do przetrwania w porównaniu do pozostałych (trudniejszy nawet, od przejazdu górską drogą, w pobliżu lodowca). Wszystko za sprawą trwających robót drogowych, ciągłych zwężeń i związanego z nimi wahadłowego ruchu, oraz pyłu i kurzu wdzierających się do wnętrza pojazdu i oblepiających nasze spocone ciała. Przetrwać podróż, pomaga nam jedynie widok granatowych wód jeziora, ogrzewanych późnopopołudniowym słońcem.
W drodze do Karakoł kolejno mijamy popularne miejscowości wypoczynkowe, rozlokowane na północnym brzegu jeziora, z których żadna nie przypomina urokliwego, zadbanego kurortu w zachodnim rozumieniu tego słowa. We wschodnim, postradzieckim, za to już tak.
W końcu jesteśmy na miejscu. Kierowca marszrutki za niewielką opłatą proponuje przejazd z postoju, gdzie skończył kurs do centrum, w którym zlokalizowane są wstępnie wytypowane przez nas obiekty noclegowe. Na miejscu, drogą selekcji wybieramy Neofit. Hotelik ten mieści się w biało-niebieskim domku z urokliwymi, pięknie zdobionymi okiennicami, niczym z ilustracji w rosyjskich baśniach. Z wyglądem budynku doskonale współgra jego cukierkowo-babciny wystrój. Do tego hotel prowadzony jest przez Rosjanki (tylko z kobietami mamy tam do czynienia), które na śniadania serwują bliny i inne przysmaki rodzimej kuchni. I jedynie kiczowaty ganek w kształcie paszczy smoka (od strony ulicy przylegający do hotelu) oraz fakt, że prowadzące obiekt Rosjanki, nie znają kirgiskiego (języka kraju, w którym mieszkają), lekko psują sielankowy obraz tego miejsca.

Sobór Swiato-Troicki w Karakoł
W Karakoł jesteśmy dla pobliskich gór pasma Tienszanu. Wiemy, że plan naszej trzytygodniowej podróży obejmującej dwa kraje, nie pozwoli nam na kilkudniowy trekking nad bajeczne jezioro Ala-kul. Mimo to, jak najszybciej chcemy chłonąć górski krajobraz okolicy Karakoł.
Jednak następnego dnia po przyjeździe, zanim udaje nam się ogarnąć wszystkie sprawy związane z pobytem w nowym miejscu, robi się późno. Za namową dziewczyny z informacji turystycznej, która twierdzi, że wędrówka Doliną Karakoł jest niemożliwa ze względu na niedawne opady deszczu, decydujemy się na niedługi górski spacer do ośrodka narciarskiego (Gornołyżnaja Baza) na terenie Parku Karakoł. Marszrutką 101 z przystanku niedaleko hotelu, sprawnie docieramy w pobliże wejścia. Jeszcze opłata za wstęp na teren parku (250 somów od osoby) i rozpoczynamy wędrówkę.
Pierwszy odcinek trasy, prowadzący szeroką bitą drogą, nie zachwyca nas szczególnie. Poza rozrzuconymi to tu, to tam jurtami, i tabliczkami informującymi o sprzedaży kumysu w pobliskich domach, widoki nie porywają niczym nowym. I tak w zasadzie pozostaje do końca. Końcem tym, okazuje się dla nas zamknięta brama ośrodka narciarskiego, przed którą stajemy po dwóch godzinach marszu. No cóż, liczyliśmy na bardziej spektakularne widoki, tymczasem największe emocje na trasie przynosi nam jedynie spotkanie z pobudzonym bykiem.
Zatem, gdy tylko w drodze powrotnej, słyszymy za plecami warkot nadjeżdżającego auta, łapki idą w ruch. Chwilę później nasza trójka siedzi już w terenówce, której kierowca i jego żona odstawiają nas pod sam hotel, dzięki czemu nie musimy pokonywać pieszo ponad 6-kilometrowej drogi przez miasto (bez stopa nie zdążylibyśmy na ostatnią, powrotną marszrutkę). Spod hotelu kierujemy się ku sprawdzonej już dwukrotnie knajpce Zarina. Tam, zajadając się przysmakami z karty, planujemy następny dzień, który zamierzamy spędzić na trekkingu w okolicy Dżety-Oguz.
Dzisiaj był jeden, jutro ma być Siedem Byków. To dopiero będą emocje!

w drodze do ośrodka narciarskiego na terenie Parku Karakoł
Wow, ale przepiękne miejsce! Rewelacja jestem zachwycona!
To cieszy 🙂 Pozdrawiamy!
Kurcze widzę, że teraz to jedna z ulubionych destynacji na polskich blogach
Zapraszamy do wpisów z Etiopii w takim razie 😉
Ale kombos! Widoki nieraz jak Hobbiton, jurty, cerkwie! ZAZDRO
Czyli się podobało? 😉
Kirgistan niesamowity, widoki obłędna. Nam się do Songkol nie udało dotrzeć, ale za to dotarliśmy nad Alakol 🙂 Zapraszam do obejrzenia zdjęć http://korionthetrail.pl/index.php/2016/07/21/trekking-nad-jezioro-ala-kul-kirgistan/
Zacne miejsce, na które z kolei nam nie starczyło czasu 😉
Niesamowite krajobrazy. Coraz bardziej mnie korci, aby za jakiś czas poznać te okolice 🙂
Dla miłośników natury, a przede wszystkim gór, to idealny kierunek 🙂
No, no, patrzę na te magicznie uchwycone przez Was krajobrazy i nie mogę przestać się zachwycać! ❤