– Po co jedziecie do Mujnaku? Przecież tam nic nie ma – nowo poznany drug* Alek, podpułkownik uzbeckiej armii, z którym dzielimy rozgrzany do granic wytrzymałości przedział w pociągu relacji Taszkent-Nukus, nie może zrozumieć naszej decyzji.
– No i my to nic, chcemy zobaczyć – żartujemy.
Alek z niedowierzaniem kręci głową, pociągając kolejny haust ciepłej wódki. Otrząsa się i zapija ją gorącą herbatą.
– Tam żarko, oczeń żarko*. Tam tylko step i miasto, które umiera – dodaje.
Wiemy, że ma rację. W latach 60-tych XX wieku, położony nad brzegiem Jeziora Aralskiego, Mujnak był prężnie rozwijającym się miastem portowym z dającą zatrudnienie miejscowym, fabryką konserw rybnych. Dziś od brzegów jeziora dzieli go 200 kilometrów. Zawiniła zła gospodarka zasobami wodnymi Amu-Dari, czyniąc z Mujnaku „nic” pośrodku gorącego stepu, miasto-widmo, atrakcyjne jedynie dla szukających wrażeń turystów, a nie zwykłych mieszkańców Uzbekistanu.
Drogę do Mujnaku rozpoczynamy na taszkenckim dworcu kolejowym. Przed nami 20-godzinny, nocny przejazd do Nukus, a stamtąd kolejne 4 godziny autobusem lub taksówką do miejsca, gdzie kończy się tutejsza cywilizacja. Stojący w pełnym słońcu pociąg, nagrzany jest niemiłosiernie. O klimatyzacji można tylko pomarzyć. My jednak marzymy jedynie o tym, by po prostu ruszył i aby wpadające przez okna powietrze, przyniosło choć lekkie ochłodzenie naszym rozgrzanym, spoconym ciałom. Zamiast niosących ulgę powiewów powietrza, zjawia się za to wagonowy ze świeżutką pościelą, w którą ubieramy wysłużone poduszki i koce. Jest też pani sprzedająca zimne (tylko z nazwy) napoje. I szybkowar na węgiel, gdyby ktoś miał ochotę na gorącą herbatę lub zupę.
W końcu ruszamy. Ulga związana z cyrkulacją powietrza jest nieznaczna ale jednak odczuwalna. Wraz ze zbliżającym się wieczorem, temperatura staje się znośniejsza. Mimo, że z trzech zakupionych w dniu odjazdu biletów, jeden wskazywał miejsce w innym przedziale, wagonowy pozwala nam pozostać razem. Nikt również nie dołącza do naszej trójki w czteroosobowym, sypialnym pomieszczeniu. Koło północy gasimy zatem światło i szykujemy się do snu, w przekonaniu, że nic się do końca podróży nie zmieni.
I właśnie wtedy, na jednej ze stacji do przedziału wsiada Alek. Zanim udaje nam się rozbudzić, jeszcze przed odjazdem kupuje flaszkę wódki, zakąskę, organizuje szklanki, a my zostajemy jego druzjami. Alek jest wojskowym, podpułkownikiem uzbeckiej armii, w zasadzie nie wolno mu nawet z nami – cudzoziemcami – rozmawiać. Chęć poznania inostrańców* jest jednak silniejsza. Sprawę ułatwia mu też wypity wcześniej alkohol.
Alek to dowcipny, inteligentny, przyjacielski facet. Niestety pod silnym wpływem rosyjskiej propagandy. I on, i my zdajemy sobie sprawę, że żyjemy w innych światach i nie staramy się przekonywać nawzajem do swoich racji. Dużo za to rozmawiamy o naszych krajach. Szczególnie Alek jest źródłem wiedzy o Uzbekistanie. Po pewnym czasie (dokładnie z końcem butelki wódki) nasze źródło wiedzy wygląda na bardzo zmęczone. Alek ma dość. Czas na sen. Postradziecki pociąg, stukając równomiernie po szynach, wiezie nas w kierunku zachodnich rubieży kraju.
Przed południem kolejnego dnia pociąg kończy swój kurs w Nukus. Alek zabiera nas z dworca do centrum starą Ładą, którą przyjechał po niego kolega z jednostki. Wysiadamy obok bazaru, z którego odchodzą busy do Mujnaku. Zamiast busem, decydujemy się jednak na kurs taksówką. Podczas pożegnania Alek proponuje nam nocleg u siebie w domu po powrocie. Bierzemy to pod uwagę, dziękując serdecznie. Plan na ten dzień nie do końca jest jasny, zresztą jak się szybko okaże, zweryfikuje go sytuacja w jakiej się znajdziemy.
Kierowca wynajętego przez nas auta nie mówi po angielsku, ani (co dziwniejsze) zbyt dobrze po rosyjsku. Za to bezceremonialnie pije wodę z naszych butelek i pędzi starym, wysłużonym Chevroletem 100-120 kilometrów na godzinę. Przy tej prędkości nawet nie czujemy, jak koła wpadają raz po raz w kolejne dziury. Do tego głośna muzyka i otwarte, ze względu na brak klimatyzacji, okna. Pęd powietrza plącze nam włosy, żołądki podskakują na wertepach, w uszach dudni muzyka. Za to już po 2 godzinach jesteśmy w Mujnaku.
Jedziemy wprost nad dawny brzeg jeziora Aralskiego. Tu znajduje się cmentarzysko statków. Ostatnio liczba wraków zmniejszyła się znacząco, mimo wszystko miejsce to ciągle robi posępne wrażenie. Zbyt intensywnie wykorzystywana do nawadniania pól bawełny Amu-Daria, przestała zasilać wody jeziora, powodując jego spłycenie. Dziś w miejscu portu, wśród zmieszanego z drobnymi muszelkami piachu, cumują jedynie wraki łódek i barkasów.
Okazuje się, że nasz pochodzący z Mujnaku kierowca nie planuje w tym dniu powrotu do Nukus. W takim razie rozpoczynamy poszukiwania jedynego hotelu w mieścinie, który wymieniony jest w przewodniku, i który zapewnia meldunek. Nasz mało rozgarnięty kierowca kręci się po okolicy, zawożąc nas pod coraz bardziej zrujnowane budynki. Pyta miejscowych, jednak nie może zlokalizować hotelu. W końcu przywozi nas do prywatnej kwatery. Miejsce bardzo przyjemne, jednak na meldunek nie mamy co liczyć. Zastanawiamy się nad powrotem. Pojawia się opcja innej taksówki za 80 tysięcy sumów. Ostatecznie decydujemy się zostać. Na granicy, niedopełnienie obowiązku meldunkowego wytłumaczymy prawem, które zezwala na brak zameldowania podczas pobytu w danej miejscowości nie przekraczającego 3 dób. Ponad 3 doby w Mujnaku? Chyba każdy celnik zrozumie, że to mało prawdopodobne w przypadku turystów.
Choć zakomunikowaliśmy naszemu kierowcy zamiar pozostania na miejscu i spotkania się z nim ponownie następnego dnia rano, ten w swym nieodgadnionym dla nas sposobie myślenia, zaczyna namawiać naszą trójkę do powrotu, wystukując na telefonie to kwotę 100 000, to 80 000, to znów 60 000 sumów. Kompletnie nie wiemy o co mu chodzi. Jeszcze raz powtarzamy, aby przyjechał następnego dnia o 8.00. Rozstajemy się z nim, mimo wszystko licząc na ponowne spotkanie.
Późnym popołudniem ruszamy na spacer po miasteczku. Skromna bielona zabudowa, często kryta blachą, szutrowe drogi i kurz unoszący się w powietrzu za przejeżdżającymi starymi autami. Wszystko to o złotej godzinie nabiera szczególnego uroku. Nasza trójka budzi zainteresowanie wśród bawiących się na ulicy dzieci. Jeden z chłopców, fan piłki nożnej, na odpowiedź skąd jesteśmy, rzuca hasło – Lewandowski!
Wracamy do naszego pensjonatu, gdzie do dyspozycji mamy dwie sypialnie i okazały salon z wielkim stołem i wysokimi krzesłami oraz prysznic w drewnianej komódce z baniakiem wody podwieszonym u góry i wychodek w dalszej części gospodarstwa.
Następnego dnia o siódmej rano, od śniadania odrywają nas okrzyki „Nukus, Nukus” i oblicze naszego kierowcy, godzinę wcześniej gotowego do drogi.
*drug – (ros.) przyjaciel, kolega
*oczeń żarko – (ros.) bardzo gorąco
*inostraniec – (ros.) cudzoziemiec
Was poniosło. Niesamowite widoki, świetne zdjęcia. dzieci na szczęście zadowolone 🙂 Pozdrowienia
Nas zawsze nosi 😉
Miło, że się podobało. Dziękujemy.
Czaderskie miejsce – idealny fotograficzny plener
Zgadza się!
O wow, ależ tam pięknie!!! Powiedzcie, ciężko załatwić wizę do Ubekistanu? Dużo jest z tym zachodu?
Praktyczne informacje dotyczące Uzbekistanu, znajdą się oczywiście w osobnym wpisie. Póki co, w skrócie: wizę organizowaliśmy za pośrednictwem zajmującej się tym firmy. Najpierw załatwić należy LOI – voucher, czyli zaproszenie. Potrzebne jest do niego m.in. zaświadczenie o zatrudnieniu w języku angielskim lub rosyjskim, skan paszportu i formularz voucherowy. Voucher turystyczny w trybie normalnym to koszt 252 zł (w przypadku agencji, z której usług korzystaliśmy), czas oczekiwania 15 dni. Do tego oczywiście wiza. Koszt: wiza jednokrotna do 7 dni: 60 USD/ sztuka, 14 dni: 70 USD/ sztuka, 30 dni: 80 USD/ sztuka, plus koszty agencji za pośrednictwo 97 pln za sztukę.
I można zdobywać Uzbekistan!
A skąd wziąć zaproszenie 😀 kurcze prawie jak wyjazd do Stanów . Super dzięki, pozdrawiam
Jednym ze sposobów jest właśnie skorzystanie z usług firmy załatwiającej wizy 😉
Jacy oni wszyscy piękni i wydają się tacy szczęśliwi 🙂
Ależ mają czyściutko i kolorowo. Uwielbiam takie zdjęcia dzieci!!!! wyglądają bosko, ciekawe i uśmiechnięte. Swoją drogą na taką podróż to trzeba mieć odporną głowę :))))) właśnie. … ponawiam pytanie Anity. Wiza?
Odpowiedź czeka już w komentarzach 🙂
Strasznie mnie ciągnie w tamte rejony, ale jak do tej pory jeszcze nie udało się tam pojechać. A te dzieci niby w starych ubraniach, bez zabawek, w kurzu, ale jakoś tak szczęśliwe i uśmiechnięte. Umieją się bawić !
Uzbekistan polecamy szczerze! A dzieci – miło było popatrzeć, jak zamiast tabletami czy smartfonami, bawią się w grupie.
Czytałam o tym miejscu w książce „Może morze wróci”! I strasznie mnie to przygnębiło, ale tak czy owak chciałabym to kiedyś zobaczyć. Niezła lekcja dla ludzkości, tylko szkoda że tak pominięta…
Niestety przykładów takich błędów człowieka względem przyrody nie brakuje. A ten należy do bardziej widocznych 😔
Świetne zdjęcia i sprawnie napisany reportaż. Przeczytałem z zaciekawieniem.
Miło nam bardzo 😊
Jesteście Genialni … We wrzesniu jadę do Uzbekistanu … zrezygnuję z jednego miasta na rzecz Mujnak. Wasza wyprawa w to miejsce przypomniała mi zeszłoroczną podóż do Azerbejdżanu. Tam kilkanaście km od Szeki trafiłem do wioski Kisz. To był świat z 19 wieku, ludzie z toproami na koniach ruszali na wycinkę do lasu, zbierali akmienie rzeczne z których budowali płoty, czułem sie jak kosmita…
Dzięki, Ty też nas zainspirowałeś 🙂