Krótki atak deszczu, ustępuje. Chroniąc się przed jego pierwszymi kroplami, systemem wewnętrznych tuneli docieramy do najwyżej położonych skalnych wnęk. Widok z tego miejsca jest niesamowity. Z góry patrzymy na otaczające kompleks wzgórza i nisze wykute w kamieniu naprzeciwko nas. Spoglądamy w kierunku, gdzie położona jest, niewidoczna z tego punktu Wardzia. Jeszcze niedawno byliśmy w tym gwarnym i tłocznym miejscu. Tu gdzie jesteśmy teraz, panuje całkowita cisza i spokój, a jedynymi osobami poza naszą czwórką, jest kilku małomównych, ukrytych w swych celach mnichów. Skalny kompleks Wani należy w tym momencie, niemal wyłącznie do nas.
Wysłużoną, ale zadbaną Astrą, z siedzeniami przykrytymi wzorzystą narzutą pniemy się do góry, w stronę klasztoru Sapara. Gruntowa droga jest w kiepskim stanie, za to górskie panoramy wokół – wspaniałe. Dojazd do położonego 12 kilometrów od Achalcyche klasztoru, słabo przystosowanym do trudnych warunków autem, zajmuje 40 minut. To pierwszy z punktów na naszej liście miejsc, które planujemy zobaczyć w ramach jednodniowej eskapady. Pierwotnie miał to być samodzielny wypad do Wardzii, ale kierowca taksówki z dworca autobusowego w Achalcyche, za rozsądną kwotę (85 GEL do podziału na cztery osoby) zaproponował nam całodniowy tour po głównych atrakcjach okolicy. I tak oto, podskakując na wertepach, docieramy do pierwszej z nich.
Istniejący od co najmniej IX wieku, monastyr Sapara, to perła wśród sakralnych obiektów południowej Gruzji. Zespół klasztorny tworzy m. in.: największy spośród tutejszych kościół św. Saby, cerkiew Wniebowzięcia NMP, oraz św. Jerzego. Nad kompleksem górują ruiny twierdzy. Całość, zajmująca skalny klif wśród zieleni otaczającego lasu, tworzy malowniczy obrazek, który podziwiać można z prowadzącej do klasztoru drogi.
Na przełomie XVI i XVII wieku, ze względu na próby islamizacji okolicy, klasztor opustoszał. W czasach ZSRR stał się z kolei terenem organizacji obozów młodzieżowych. Dziś ponownie w jego największej cerkwi, wśród pięknych XIV-wiecznych fresków, rozbrzmiewają śpiewne modły mnichów. I gdy trafi się na ten moment (a my trafiliśmy), można by w nieskończoność trwać w zasłuchaniu i zachwycie. I tak w naszym przypadku zapewne by się stało, gdyby nie ograniczenia czasowe. Nasz ormiański kierowca, Amajak, czeka już bowiem przy aucie. Czekają też kolejne, warte odwiedzenia miejsca.
Słońce przygrzewa, atmosfera w samochodzie jest wesoła, a górskie widoki po drodze – piękne. Wkrótce zatrzymujemy się przy głównej atrakcji na trasie do Wardzi, jaką jest twierdza Chertwisi. Ulokowany na wysokiej skale zamek, u zbiegu rzek Kura i Parawani, według potwierdzonych źródeł datowany jest na wiek X. To co dzisiaj oglądamy, to efekt rekonstrukcji, jakiej został poddany w XIV wieku po najeździe Mongołów. Miłośnikom romantycznych ruin i zarazem przeciwnikom cukierkowej odnowy w stylu twierdzy w Achalcyche, miejsce to spodoba się na pewno.
Czas na pierwszy kontakt z Wardzią. Patrzymy na nią z oddali, zatrzymując się po drodze w punkcie, skąd widoczna jest skała masywu Eruszeti, a w niej wydrążone przed wiekami klasztory, tunele i pomieszczenia mieszkalne. Z tej perspektywy kompleks przypomina szwajcarski ser. Nie możemy się doczekać chwili, gdy zagłębimy się w labiryncie jego skalnych komnat i korytarzy.
Moment ten następuje dosyć szybko. Na parkingu u podnóża skały, do którego docieramy z naszym kierowcą, przesiadamy się do busa. Za cenę 1 GEL od osoby, pokonujemy nim kamienną drogę, która prowadzi do pierwszych jaskiń Wardzii. Ogarnia nas mrok i chłód kamiennych pomieszczeń. A także gwar i tłok. Chętnych do podziwiania najwspanialszego spośród gruzińskich skalnych miast-klasztorów, nie brakuje. Nic dziwnego, drążona w kamieniu od XII wieku Wardzia, w czasach świetności liczyła około 120 grup jaskiń, z ponad 3 tysiącami oddzielnych sal, wśród których znajdowały się nie tylko pomieszczenia mieszkalne, ale również stajnie, obory, piwnice z winem, piekarnie, spichlerze i oczywiście kościoły. I choć dzisiaj, oglądać można zaledwie 1/5 wspomnianych miejsc (w wyniku trzęsienia ziemi w 1283 r. runęła znaczna część kompleksu), nawet te pozostałości, robią na odwiedzających Wardzię ogromne wrażenie.
Pamiętający czasy królowej Tamary kościół Wniebowzięcia NMP z bezcennymi freskami, jest miejscem, które na tle wymarłych, pustych sal, wyróżnia się bogactwem wystroju. Jednak to właśnie te ogołocone i puste pomieszczenia, połączone systemem wewnętrznych korytarzy, najbardziej działają na wyobraźnię. A wyobraźnia w Wardzii ma prawdziwe pole do popisu. Niestety obecni w każdym miejscu kompleksu turyści, zakłócają jej działanie.
Wystarczy jednak trafić do pobliskiego zespołu klasztorów Wani, by jedynie w obecności nielicznych mnichów, przenieść się w odległy świat mieszkańców skalnych miast. Dla nas czas tam spędzony, przyćmił wrażenia wyniesione ze słynnej Wardzii. Ale cicho sza. Oby kompleks Wani jak najdłużej zachował swoją niezwykłą atmosferę miejsca zapomnianego przez ludzi.