AFRYKA, ETIOPIA
Komentarze 3

Dolina Omo w Etiopii i plemię Mursi

Tej nocy nie śpi nam się dobrze. Betonowa nora z metalowymi drzwiami, czyli nasz pokój, ze słowami przytulny, gościnny, ciepły nie ma nic wspólnego. Narzekać jednak nie warto, w końcu jesteśmy daleko na południu Etiopii, w Dżince miasteczku stanowiącym bramę do Doliny Omo. A Dolina Omo to urzeczywistnienie wizji nietkniętej przez cywilizację Afryki, z dziką przyrodą i żyjącymi z dala od świata plemionami. Rano mamy odwiedzić najbardziej niezwykłe z nich – plemię Mursi. Padający w nocy deszcz szarpie nam nerwy. Po deszczu droga do wiosek Mursi może być bowiem nieprzejezdna.

Jak zielono! Nie możemy uwierzyć, że Etiopia kojarzona głównie ze spaloną przez słońce ziemią, może tak daleko odbiegać od tego obrazu. Łagodne, zielone wzgórza przywodzą wręcz na myśl toskańskie krajobrazy. W stanie oszołomienia i zachwytu, wraz z kierowcą wynajętej terenówki (któremu nie udzielają się nasze emocje), pokonujemy pierwszy odcinek ponad 200 kilometrowej trasy z Arba Myncz do Dżinki (Jinka).

Drugi etap to zjazd z zielonych gór na niziny – rozległe pustkowia etiopskiego płaskowyżu. I na tym właśnie etapie, w miejscu odludnym, na rozgrzanej od słońca asfaltowej drodze dochodzi do spotkania. Nie z tubylcami, bo od kiedy opuściliśmy góry, droga świeci pustkami, ale z osobami znajomymi, a konkretnie międzynarodową trójką, z którą zwiedzaliśmy wioskę plemienia Dorze i płynęliśmy przez Jezioro Czamo.

Radość ze spotkania jest ogromna. Szczególnie po stronie wspomnianej ekipy. Ich terenowe auto, wynajęte razem z kierowcą, miało kilka godzin wcześniej awarię. Od tego czasu, kierowca bezskutecznie próbował nawiązać kontakt z bazą i wezwać pomoc, posuwając się samochodem do przodu po kilka metrów na godzinę.

Nasz cel i cel towarzystwa z zepsutej terenówki jest ten sam – Dżinka. Różne są jednak interesy kierowców, reprezentujących konkurencyjne agencje turystyczne (obie z siedzibą przy hotelu Taitu w Addis Abebie). Stąd, proponowane przez nas rozwiązanie, aby zabrać całą trójkę i wezwać pomoc, gdy pojawi się zasięg, nie podoba się naszemu kierowcy. W końcu, mimo obaw o narażenie się na gniew „bossa”, w ludzkim odruchu zgadza się na tę opcję.

W sześcioosobowym składzie ruszamy zatem w stronę Dżinki. Po drodze rozstajemy się jednak z trójką naszych znajomych, których odbiera wezwane w końcu na pomoc, nowe auto. Nie jest to jednak rozstanie na długo. Wkrótce spotkamy się bowiem ponownie w hoteliku w Dżince, z betonowymi norami o metalowych drzwiach zamiast pokoi.

Noc przed zwiedzaniem wioski Mursi jest ciężka, ciężki jest również poranek. Wygląda na to, że deszcz nie był na tyle silny, by pokrzyżować plan dzisiejszego dnia. Za to nasze nerwy ponownie wystawione zostają na próbę. Jak zwykle chodzi o pieniądze. Musimy opłacić wjazd do Parku Mago, na terenie którego mieszkają Mursi, wstęp do ich wioski, i jak się właśnie dowiedzieliśmy wziąć przewodnika.

O tym ostatnim fakcie informuje nas przekrzykująca się grupka miejscowych. Ta natarczywość zaczyna nas już męczyć. Nas i trójkę znajomych, których cała sytuacja również dotyczy. Jeszcze negocjacje dotyczące ceny (jak zwykle, mówiąc delikatnie zawyżonej) i możemy ruszać. Na to, że w tym dniu nie będziemy już naciągani na kolejne wydatki, nie mamy co liczyć. Mursi, mimo, że jeszcze niedawno nie wiedzieli czym są pieniądze, potrafią je teraz bardzo skutecznie od turystów wyciągać.

Do wiosek Mursi należy przyjeżdżać rano. Mężczyźni, sączący w cieniu drzew od wczesnych godzin wyskokowe napoje, robią się później pod ich wpływem agresywni. A lubią nie tylko mocne trunki, ale i kałachy. Kobiety i bez alkoholu są agresywne. Szarpią za ubrania z okrzykami „poto, poto”. Oczywiście każde photo jest płatne. Płaci się oddzielnie każdej osobie, która znajdzie się w kadrze. Kobiety 7 birrów, młodzi 5, dzieci 3. Stawki ustala szef wioski. Mursi liczą każde uderzenie migawki aparatu. Ciężko o naturalne, niepozowane zdjęcia.

Po co wobec tego odwiedzać tak agresywne i pazerne towarzystwo? Głównym powodem są gliniane krążki, średnicy minimum 15 centymetrów.

Piękno niejedno ma imię. Słyszymy to często. Według Mursi piękne są kobiety, które w dolnej wardze mają umieszczone, wspomniane wcześniej gliniane krążki. Im większe, tym kobieta jest atrakcyjniejsza. Młodym dziewczynom nacina się miejsce poniżej dolnej wargi, powiększając za sprawą coraz większych talerzyków, powstały otwór.

Na co dzień kobiety Mursi nie noszą krążków. Wtedy w ich miejscu zwisają smutne podkówki naciągniętej wargi. Podobno rekordzistki są w stanie założyć ją sobie na głowę. Brrr! Z drugiej strony, czy w naszym świecie w pogoni za wiecznym pięknem, kobiety nie godzą się na wycinanie żeber, czy też wstrzykiwanie i umieszczanie dziwnych substancji i przedmiotów w ciele? U Mursi poświęcenie się dla bycia piękną (czyli posiadania gigantycznych rozmiarów talerzyka w dolnej wardze) warte jest nawet 50 sztuk bydła. Tyle potrafi zaoferować atrakcyjnej dziewczynie przyszły małżonek.

Przy wjeździe do wioski spotykamy dwa sępy. Jakie to symboliczne. W trakcie pobytu czujemy się trochę jak ofiary drapieżników. A może to Mursi padli ofiarą odwiedzających ich wioski turystów, którzy w zamian za wstęp do tego świata, zaoferowali niepotrzebne im dotąd pieniądze. Teraz Mursi znają już wartość pieniądza. Wiedzą, że za przywiezione przez podróżnych papierki, można kupić broń lub ubarwiający monotonne życie, alkohol.

3 komentarze

  1. Asia napisał(a):

    Przepiękne zdjęcia, krajobrazy i te kolory – cudo!
    Bardzo smutne, że tak ich biali zepsuli, że już tak bardzo stali się pazerni…
    A te krążki o których mówisz – jejku, straszne. Mieć taką dziurę pod wargą – brrr.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s