AFRYKA, ETIOPIA
Komentarz 1

Wschodnia Etiopia. Harer, tam gdzie hieny jedzą człowiekowi z ręki

Obrzeża afrykańskiego miasta. Wieczór. Z mroku wyłania się grupa hien. Początkowo niepewnie zbliżają się do kosza z resztkami, zwabione zapachem mięsa i jękliwym nawoływaniem stojącego przy nim mężczyzny. Nieufnie, ale zachłannie sięgają po podawane przez niego kawałki. „Człowiek od hien” rozkręca spektakl, którego jesteśmy jedynymi widzami. Zmusza łakome zwierzęta, by pokonując naturalny strach, odbierały resztki jedzenia z jego ust. Na koniec rozgania je przeciągłymi krzykami. Przedstawienie zakończone. Ciągle pod wrażeniem i z niemałą ulgą wracamy w krąg słabo oświetlonych, skromnych domów Hareru.

Przez szyby lotniska w Addis Abebie patrzymy na szalejącą burzę. Już wiemy, że nasz samolot będzie miał opóźnienie. 2,5 godziny wcześniej, w tym właśnie miejscu, zakończyliśmy 40-minutowy lot z Lalibeli, przez Gonder, do abisyńskiej stolicy. Przed nami kolejny przelot, do Dire Dawa na wschodzie Etiopii. Po odkrywaniu północnej części kraju, przyszedł bowiem czas na nowy kierunek, oddalony o niecałe pół godziny lotu z Addis.

W końcu startujemy, by niedługo potem wylądować w gorącym, spowitym mrokiem Dire Dawa. Naszym celem jest oddalony o ponad 50 kilometrów Harer – czwarte pod względem świętości muzułmańskie miasto. Para starszych Anglików, która jeszcze na lotnisku w Addis zaproponowała nam wspólny transport z Dire Dawa do Hareru, torpeduje ledwie rozpoczęte negocjacje w kwestii wynajęcia taksówki na wspomnianym odcinku, akceptując pierwszą podaną cenę. Późna pora, zmęczenie i świadomość, że dzięki starszym Anglikom, kwotę 800 ETB, opłacimy tylko w połowie, gaszą nasze niezadowolenie. Dajemy się nawet namówić na nocleg w wybranym przez nich hotelu. I to dopiero okaże się złym posunięciem. Gdy dotrzemy na miejsce, będzie nam trudno uwierzyć, że nie liczące się z groszem osoby, mogły wybrać lokum tego rodzaju. Belayneh Hotel okazuje się bowiem miejscem upiornym – zniszczonym molochem, z pluskwami w obskurnych pokojach. Mimo to, wieczór z Anglikami spędzony w hotelowej restauracji, miejscu dość surrealistycznym, przypominającym wyludniony i zapomniany dancing, upływa przyjemnie.

Kolejny dzień rozpoczynamy od szybkiej przeprowadzki do Zubeida House. Przeprowadzka ta, daje nam pierwszą możliwość poznania zabytkowego centrum Hareru. Jesteśmy oczarowani zabudową miasta i kolorytem, którego nadają mu niezwykle barwne stroje muzułmańskich kobiet. Po prostu bajka!

Inną bajką jest kontakt z właścicielką nowego lokum, rzeczoną Zubeidą. Kolorowy, przytulny, pełen uroku guest house, który prowadzi, mocno kontrastuje z nieprzejednanym, surowym obliczem właścicielki. To za jego sprawą, po raz pierwszy decydujemy się na skorzystanie z usług poleconego przez Zubeidę przewodnika. Z decyzji tej, nie będziemy szczególnie zadowoleni.

Przewodnik, okazuje się młodziutkim, słabo zaangażowanym w swoją pracę, krewnym Zubeidy. Pierwszym zadaniem jakie mu wyznaczamy, jest zabranie nas lokalnym transportem na targ wielbłądów w Babile. Eskapada, śmiało do zorganizowania na własną rękę. Cóż, my jednak zbyt mocno zasugerowaliśmy się informacją od wspomnianej pary Anglików, odnośnie trudności w dotarciu na miejsce całej imprezy. Oni na tę okazję wynajęli za niemałe pieniądze kierowcę, my zapłaciliśmy grosze za przejazd busem, plus koszt przewodnika, i tak nieunikniony, ze względu na jego krewną (kto poznał Zubeidę, ten wie). Oczywiście na targu w Babile spotykamy się ze znajomymi Anglikami. I nie będzie to ostatnie spotkanie podczas naszego pobytu w Harerze.

Kolejne zadanie – pokazanie nam zabytkowego Hareru, idzie przewodnikowi marnie. Za to z następnego, wywiązuje się całkiem dobrze. Spotkanie z „człowiekiem od hien” i nocny spektakl karmienia drapieżników, przeznaczony jest wyłącznie dla nas i pozbawiony komercyjnej otoczki.

Mając w pamięci apatyczny sposób prezentacji miasta, na dzień następny dyplomatycznie odmawiamy przewodnika, wypłacając mu ustaloną kwotę. Jedno trzeba przyznać, w jego towarzystwie ceny w knajpkach, i za lokalny transport nie były tak zawyżone, jak dla samodzielnie podróżujących ferendżi. Tak czy inaczej, fajnie jest znowu być swobodnym, i zwiedzać miasto na własną rękę. Targ chrześcijański, muzułmański, Oromo, liczne meczety, barwne budynki i wąskie uliczki miasta, prezentują się barwnie i radośnie w ostrym porannym słońcu.

Po południu, postanawiamy lokalnym transportem pojechać do miasteczka, będącego prawdziwym zagłębiem odurzającego czatu. Tu, sprzedaje się go naręczami. Na miejsce przyjeżdżamy jednak zbyt późno (handel odbywa się rano, lub późnym wieczorem). Po sprzedających czat nie ma teraz śladu. Jednak ich wcześniejszą obecność, wyraźnie widać w zachowaniu tutejszych mieszkańców. Wzbudzamy wśród nich tak duże zainteresowanie, że nie radząc sobie z nim, szybko wsiadamy do powrotnego busa.

A jednak kontakt z czatem mieć w Etiopii będziemy. Opuszczając po blisko 3 dniach Harer, zostajemy bowiem zaangażowani w nielegalny proceder z czatem związany. Przed wjazdem do Dire Dawa jest kontrola. Świadomy tego faktu kierowca busa, którym podróżujemy w ścisku, zatrzymuje auto wcześniej, na poboczu. Wpycha pod nasze nogi wiązki rośliny, których nie udało się schować pozostałym pasażerom. I tak oto, kończąc naszą przygodę ze wschodnią Etiopią, zostajemy przemytnikami czatu.

1 komentarz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s