Do Babile, mieściny położonej ok. 30 km na wschód od Hareru, docieramy lokalnym busikiem po godzinie jazdy. Barwna, niska zabudowa rozlokowana jest wzdłuż asfaltowej szosy biegnącej dalej do Dżidżigi, blisko granicy z Somalią (lub raczej nieuznawanym przez międzynarodową społeczność Somalilandem). Boczną, wydeptaną w czerwonej ziemi drogą, miejscowi oraz przyjezdni wraz z kozami, krowami i resztą żywego inwentarza, podążają w jednym kierunku.
Za sprawą muzułmańskich kobiet i ich wielobarwnych strojów jest kolorowo, jak w Harerze. Docieramy do celu. Prowizoryczny murek oddziela gwarną część targu, na której handluje się bydłem, od głównego placu z wielbłądami. Zbliża się południe, doskwiera upał, zwierząt jest już niewiele. Widać, że główne transakcje zawierane są znacznie wcześniej. Powoli sprzedawcy i kupujący rozchodzą się. Cześć z nich, już świętuje udany interes. W cieniu drzew, lub pod rozpiętymi na żerdziach płachtami materiału odpoczywają, jedzą skromne posiłki, celebrują parzenie kawy. Spóźniliśmy się. Miała być nieprzebrana ilość wielbłądów, a wygląda na to, że główną atrakcją, sennego o tej porze targu, stała się para ferendżi czyli my, z naszymi jasnymi włosami i przypieczoną na różowo przez etiopskie słońce, skórą.
Kolory na twoich zdjęciach są niesamowite!