AFRYKA, ETIOPIA, GÓRY
Komentarze 2

Północna Etiopia. Góry Semien pod zbrojną eskortą

Etiopia – spalona słońcem, płaska i jałowa. Otóż nie! Soczyście zielona i falista, czarująca spektakularnymi krajobrazami. Trekking w górach Semien na północy kraju – jednym z najwyższych afrykańskich pasm górskich, o 12 szczytach przekraczających granicę 4000 m n.p.m. – odmienił nasze wyobrażenie o dawnej Abisynii. Dostarczył zapierających dech w piersiach widoków oraz smaku niezapomnianej przygody.

Ciągle pod wrażeniem gwarnego tłumu zebranego na sobotnim targu, opuszczamy Debark i telepiąc się po wertepach ruszamy w dalszą drogę. W drodze tej towarzyszą nam dwie nowe osoby. To przewodnik i skaut, czyli nasz prywatny ochroniarz, w stroju moro i z kałachem u boku, którzy dołączyli do nas po przyjeździe do Debarku. Skorzystanie z usług tej dwójki, to wymóg związany z organizacją trekkingu w górach Semien. Dzięki ich asyście, straszna nie powinna nam być obawa przed zgubieniem szlaku, ani dzika zwierzyna czyhająca w zaroślach (choć, jak się okaże, w tej kwestii nie do końca będziemy bezpieczni).

Już na terenie Parku, podobnie jak w trakcie drogi z Gonderu, robimy krótkie postoje, zatrzymując się przy punktach widokowych. A widoki, z jednego postoju na drugi, są coraz wspanialsze. Niemal za każdym razem, w pobliżu pojawiają się dzieci, a to oferując lokalne pamiątki, a to po prostu obserwując nas z zaciekawieniem. My równie chętnie patrzymy na ich oryginalne rysy twarzy, ubiór, a przede wszystkim nietypowe nakrycia głowy.

W końcu, po półtoragodzinnej jeździe, docieramy do miejsca na wysokości około 3200 m n.p.m., skąd mamy rozpocząć pieszą, blisko czterogodzinną wędrówkę. Zanim wyruszymy w drogę, dostajemy do garści pyszne bułki z omletem. Tak dobre, że nie tylko my, mamy na nie ochotę. Nad naszymi głowami, pojawiają się ptaszyska, na które nie zwracamy uwagi, zajęci podziwianiem piękna okolicy. Siedzimy na skraju urwiska, a przed nami roztacza się rozległy, pofałdowany teren. Moglibyśmy chłonąć ten widok godzinami, ale po pierwsze nie taki jest plan, po drugie ptaszyskom nad naszymi głowami nie wystarcza sam widok, pałaszowanych przez nas bułek. Jedno z nich podlatuje i wyrywa smakołyk z dłoni, zostawiając na niej ślad swoich szponów. Zaatakowana, odskakuje w tył, i jest to zdecydowanie dobry kierunek, biorąc pod uwagę przepaść znajdującą się przed nią. Zdenerwowany skaut strzela w powietrze, ptaki powoli, choć niechętnie odlatują.

Mimo początkowej paniki (brak apteczki, która wraz z samochodem ruszyła w dalszą drogę) i zdenerwowania, nie rezygnujemy z wędrówki. Cudowne, górskie widoki łagodzą ból i oszołomienie. W przewidzianym czasie docieramy do schroniska (szumna nazwa skromnego baraku), gdzie będziemy nocować. Zanim jednak, na drewnianych pryczach we wspólnej izbie zapadniemy w sen, będziemy patrzeć na rozgwieżdżone, afrykańskie niebo i słuchać dobiegających z głuszy dźwięków.

Śniadanie na świeżym powietrzu, choć bardzo skromne, zalicza się do tych momentów, które zostają na długo w pamięci. Plastikowe krzesła i stół, rozstawione przed zielonym barakiem, w którym spędziliśmy noc, plus dzika przyroda wokół, tworzą dość abstrakcyjny obrazek.  Widać, że co prawda człowiek w miejscu tym, wkroczył w świat natury, ale nieporadnie i bez rozmachu. I właśnie to: skromne warunki oraz brak wygód, dodały naszemu pobytowi w górach Semien, niezapomnianego uroku przygody.

Znów wędrujemy. Znowu stajemy z zapartym tchem przed kolejnymi górskimi panoramami, jakie rozpościerają się z punktów widokowych. I ponownie, tak jak dzień wcześniej, spotykamy dżelady – endemiczny gatunek małp o „krwawiących sercach”.

W końcu osiągamy cel dzisiejszego trekkingu. Są nim wodospady, a raczej to, co pozostało z nich w tym momencie. Spadające z kilkusetmetrowego urwiska wody, ze względu na suszę, straciły bowiem wiele ze swej potęgi. Mimo wszystko, miejsce to robi na nas spore wrażenie. Jeszcze wspólna fotka całej ekipy, dotarcie do auta, a potem w Debarku rozstanie ze skautem, przewodnikiem i Belgiem, który wędrował razem z nami.

W drodze powrotnej leje jak z cebra, jednak Gonder wita nas słońcem. Pyszna kolacja w hotelu Quara, stanowi dopełnienie ostatnich dwóch dni wspaniałego trekkingu, i całego pobytu w Gonderze, który (pomijając epizod z turystyczną mafią) zaliczamy do bardzo udanych. Jutro rano żegnamy miasto i ruszamy tam, gdzie budowniczymi byli sami aniołowie. Do ukrytych pod powierzchnią ziemi skalnych kościołów Lalibeli.

Czas na spotkanie z mieszkańcami  gór Semien. Podobają się Wam ich nakrycia głowy?

2 komentarze

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s