Szkocja? Włochy? Hiszpania? Otóż nie. Nadal jesteśmy na afrykańskiej ziemi, w dawnej abisyńskiej stolicy – Gonderze. Tutejszy kompleks tworzy sześć wspaniałych zamków, tuneli, królewskich stajni, pałaców, łaźni i bibliotek, odgrodzonych warownym murem od betonowo-tekturowo-blaszanej reszty etiopskiego świata.
Spacer po Gonderze to podróż w czasie do imponującego, XVII-wiecznego ośrodka władzy abisyńskich cesarzy, dziś ogołoconego z pięknych malowideł, złoceń i dekoracji, oraz okaleczonego zrzuconymi w okresie II wojny bombami. To wizyta w świecie władców o osobliwych imionach Fasilides, Ijasu, Bakafa, którą możemy odbyć w samotności, niezakłóconej obecnością innych turystów.
Dzielnica Królewska (Fasil Ghebbi) stanowi serce współczesnego Gonderu. Łaźnie Fasilidesa i kościół Debre Birhan Selassie to dwa kolejne, pulsujące rytmem przeszłości punkty.
Łaźnie Fasilidesa, czyli ogrodzony murem park, kryje w sobie miejsce, przeznaczone w czasach cesarstwa, ale i współcześnie, do celów ceremonialnych. Najprawdopodobniej, nawet w okresie panowania Fasilidesa, rzekome łaźnie nie służyły jego przyjemności. W czasie święta Timkat, czyli Objawienia Pańskiego, wokół niecki basenu gromadzą się ubrani w białe szaty wierni. Z dachu pawilonu stojącego w pobliżu, duchowi błogosławią zebranych, skrapiając ich święconą wodą. Ci, którym nie wystarcza symboliczne odnowienie chrztu, wskakują do wód basenu.
Łaźnie wraz z otaczającym je parkiem, na co dzień są miejscem spokojnym, dającym wytchnienie od ulicznego zgiełku. Wierni ożywiają ich teren w czasie ważnych uroczystości. Za to w świątyni Debre Birhan Selassie są niemal stale. Modlą się, oraz odpoczywają w cieniu drzew i na krużgankach kościoła. Ta skromna budowla o nietypowym dla sakralnej architektury kraju, prostokątnym kształcie, kryje fascynujący skarb. W panującym wewnątrz półmroku, ze stropu spoglądają na wiernych twarze 80 cherubinów o ogromnych, czarnych oczach. Każdy z nich patrzy w innym kierunku.
Zabytki Gonderu szczerze nas zachwyciły. Inaczej, niż współczesne oblicze miasta. A wszystko za sprawą mafii turystycznej. W niewielkim Gonderze przekonaliśmy się naocznie o jej istnieniu. Zrozumieliśmy, że młodzi, znający angielski mieszkańcy miasta, zbierają haracz od nieznających tego języka współziomków, którzy obsługują obcokrajowców.
Nieliczni, indywidualni turyści, przyjeżdżający do miasta busami, wysiadają w Gonderze w jednym miejscu. Wokół gromadzą się zaraz miejscowi, zadając nie wzbudzające podejrzeń pytania, do których każdy przyjezdny musi się przyzwyczaić – Jak się masz? Skąd jesteś? Czy podoba ci się w Etiopii? Pierwszy raz w naszym mieście? Na jak długo tutaj przyjechałeś? Udzielając odpowiedzi, informujesz ich jednocześnie, czego w najbliższych dniach będziesz potrzebował. Potem, gdy zatrzymując motorikszę lub wynajmując hotel, próbujesz ustalić warunki z nieznającym angielskiego kierowcą/właścicielem, nagle, jak spod ziemi wyrasta jego „brat” lub „kuzyn” i negocjuje z tobą cenę, która jak się można domyślić, w momencie znacząco wzrasta. Oczywiście to, że stawki dla mieszkańców Etiopii (habesza) i obcokrajowców (ferendżi) są różne jest faktem, tu jednak chodzi o prawdziwy wyzysk, haracz.
Wspomniany brat, kuzyn czy inny krewny, pakuje się następnie razem z tobą do wynajętego właśnie pokoju i dalej prowadzi przyjacielską konwersację, o atrakcjach miasta i okolicy, co warto, czego nie warto, i co za ile. Myślisz, że rozmawiasz z kimś z hotelowej obsługi, kto w tym momencie już bezinteresownie służy pomocą i radą. Chwilę później pada propozycja – twój nowy kolega przewiezie cię motorikszą po mieście, do jego najważniejszych zabytków. W umówionym miejscu, w pojeździe siedzi jednak nieznający angielskiego kierowca, w zastępstwie osobnika z hotelu. Za pół dnia jazdy, otrzyma pewnie ułamek kwoty, jaką zapłaciłeś jego „krewnemu”.
Dobitnie o takim procederze przekonało nas pewne zdarzenie. Zatrzymaliśmy wieczorem motorikszę. Kierowca bardzo słabo mówił po angielsku, próbowaliśmy jednak ustalić cenę i nawet nieźle nam to szło. Chwilę później pojawił się jego rzekomy „brat”. Wynegocjował opłatę i wsiadł z nami do pojazdu (by po zakończonym kursie odebrać haracz). To wzbudziło naszą nerwowość. Odmówiliśmy jazdy. Chcąc, nie chcąc „brat” wysiadł, zamienił jednak po amharsku kilka ostrych zdań z kierowcą. Ten odjeżdżając, rzucił mu na ziemię zmięty banknot…
Przez cały okres naszego pobytu w Gonderze i okolicy, zainteresowane osoby doskonale wiedziały, co właśnie robimy, gdzie już byliśmy i co jeszcze można nam zaproponować. Nasz znajomy z hotelu wiedząc, że następnego dnia jedziemy na lotnisko, potrafił w nocy dobijać się do pokoju z pytaniem, czy na jutro nie potrzebujemy taksówki.
Na szczęście, w innych miastach Etiopii takie sytuacje się nie powtórzyły, lub nie były na tyle widoczne. Tak czy inaczej, Gonder może pochwalić się wspaniałymi zbytkami Dzielnicy Królewskiej oraz faktem, że podczas motocyklowej eskapady dotarł tutaj Ewan McGregor. A oprócz tego w Gonderze przyrządzają najlepszy sok z mango i z awokado (tak, tak, dobrze przeczytaliście, sok z awokado). Pycha!