GÓRY
Komentarz 1

Tatry Zachodnie. Dolina Chochołowska i Grześ – opis szlaku

Górska panorama z trasą na Rakoń i Wołowiec widoczną jak na dłoni, za sprawą nadciągających ołowianych chmur, znika nam z oczu w ekspresowym tempie. Zastępuje ją płaski, pozbawiony kolorów obraz, przypominający szkic węglem. Podmuchy niosącego śnieg wiatru prawie zwalają z nóg. Oszołomieni tak gwałtowną zmianą musimy szybko zweryfikować plany. Dalsza wędrówka w kopnym śniegu przy fatalnej pogodzie nie ma sensu. Wciąż mając przed oczami wspaniały widok, którym cieszyliśmy się tak krótko opuszczamy szczyt Grzesia.
Nie po raz pierwszy góry pokazały nam swoje piękne, ale nieprzewidywalne i kapryśne oblicze.


Na parkingu u wylotu Doliny Chochołowskiej jesteśmy jeszcze przed wschodem słońca. Brzmi ambitnie ale w okresie zimowym, kiedy słońce wschodzi późno, nie jest to wielkim wyzwaniem. Szczególnie, gdy rusza się z Zakopanego – a my w okresie przedsylwestrowo-noworocznym właśnie tam urządzamy swoją bazę.
Z zimowej stolicy Polski dojazd do Doliny Chochołowskiej zajmuje niecałe pół godziny. Alternatywą dla tych, którzy nie dysponują własnym środkiem transportu są busy, kursujące na tej trasie regularnie i często (bilet 6 zł).

Siwą Polanę, która rozciąga się tuż za parkingiem i kasą biletową (wstęp 5 zł) otula jeszcze półmrok. Mijamy uśpioną o tej porze bacówkę i szałasy – na zakup oscypków jest zdecydowanie za wcześnie.

Perspektywa dwugodzinnego dreptania dobrze znaną trasą jest dla nas lekko przytłaczająca, ale zachwyty nad zimową scenerią i możliwość cieszenia się spokojem związanym z niewielką o tej godzinie liczbą osób na szlaku sprawiają, że wędrówka nie dłuży się i nie męczy aż tak bardzo.
Motywująco działa też pogoda – poranek jest słoneczny, i choć dolinę okrywa cień, co jakiś czas otwierają się widoki na pięknie oświetlone szczyty. Chcemy już być tam wysoko i mieć przed sobą rozległą panoramę Tatr Zachodnich. Gdy dotrzemy do schroniska na Polanie Chochołowskiej, od roztaczających się ze szczytu Grzesia panoram, będzie nas dzieliło około 1,5 godziny marszu.
Musimy się spieszyć, po południu pogoda ma się popsuć, choć w tej chwili patrząc na bezchmurne niebo ciężko nam w to uwierzyć.

Zielony szlak do schroniska odmierzamy charakterystycznymi punktami. Po około 40 minutach od początku trasy docieramy do Polany Huciska. Latem ten asfaltowy odcinek można pokonać wypożyczonym u wylotu doliny rowerem lub kolejką „Rakoń”, zimą „z buta”, ewentualnie na nartach.
Idąc wzdłuż Potoku Chochołowskiego mijamy Wyżnią Bramę Chochołowską, czyli charakterystyczne skalne wrota, dalej dawne schronisko Blaszyńskich, obecnie pełniące rolę leśniczówki. W okolicy znajduje się Szczelina Chochołowska, tj. największa jaskinia doliny.
Wkrótce pojawiają się rozwidlenia szlaków: żółte znaki prowadzą na Iwaniacką Przełęcz i Halę Ornak, czarne w stronę Starorobociańskiego. Chwilę później szlak czerwony odbija na Trzydniowiański Wierch.

Polana Chochołowska, na której znajduje się największe w polskich Tatrach schronisko jest już niedaleko. Trasa na tym odcinku robi się szczególnie malownicza. Potężne świerki pokryte gęstym śnieżnym puchem wyglądają bajecznie.

Dobrze znany widok ukazuje się po około 2 godzinach od wejścia na zielony szlak (czas przejścia doliny wg. mapy to 2,2 godziny, dystans ponad 7 km, podejścia niecałe 300 metrów).
Rozległa Polana Chochołowska ze sporą grupką szałasów w wydaniu zimowym to obrazek, któremu nie można odmówić uroku. Za kilkanaście tygodni, gdy spod resztek śniegu przebijać zaczną krokusy, miejsce to stanie się celem pospolitego ruszenia rodaków. Wtedy lepiej je omijać. Teraz, w sylwestrowy poranek jest tu jeszcze cicho i spokojnie.

Polana, jak i cała dolina, zawdzięcza swoją nazwę pobliskiej wsi Chochołów, która w XVI wieku otrzymała prawa do wypasania tu owiec. Zanim stała się ulubionym celem turystów była więc bazą dla pasterzy – ale też przemytników i kłusowników, a w okresie II wojny światowej również partyzantów.
Schronisko na Polanie Chochołowskiej wybudowane zostało w latach 50-tych XX wieku. Poprzednie, postawione około 20 lat wcześniej, w czasie wojny spalili Niemcy.

Dzisiejsze schronisko to największy tego typu obiekt po polskiej stronie Tatr. Słynny chochołowski deser, czyli szarlotka z bitą śmietaną i jagodami podbija żołądki tłumnie odwiedzających schronisko turystów.
Nasze żołądki muszą się zadowolić kanapkami i gorącą herbatą. Piękna pogoda nie pozwala nam usiedzieć spokojnie w miejscu – jak najszybciej chcemy dotrzeć na Grzesia, po widoki i słońce.

Za schroniskiem wchodzimy na żółty szlak prowadzący przez las. Jesteśmy na terenie Bobrowieckiego Żlebu. Na wysokości ok. 1325 m pojawiają się niebieskie znaki w kierunku Bobrowieckiej Przełęczy – stamtąd można wędrować dalej, aż do słowackich Orawic.

Nasz cel na dzisiaj jest jednak inny – dalej drepczemy więc za żółtymi oznaczeniami, i w końcu opuszczamy zalesioną, dobrze przetartą drogę. Pojawiają się pierwsze panoramy. Pogoda rozpieszcza, widok ośnieżonych drzew na tle gór daje kopa do dalszej wędrówki.

Podchodzimy teraz ścieżką wydeptaną między przysypaną przez śnieg kosówką.

I w końcu jesteśmy na grani tuż pod wierzchołkiem Grzesia (1653 m n.p.m., na mapie czas podejścia z Polany Chochołowskiej to 1 godzina 45 minut).
Jak zwykle michy nam się cieszą z powodu widoków roztaczających się ze szczytu. W panoramie dominuje potężna kopuła Wołowca, którego częścią północnej grani jest Grześ.

Co do nazwy szczytu – pierwsze skojarzenie to oczywiście zdrobnienie od męskiego imienia, jednak geneza nazwy jest inna – w góralskiej gwarze „grześ” to po prostu „grań”.
Skoro to ustaliliśmy, możemy już bez zbędnych dwuznaczności napisać, że na Grzesia wdrapać się można z kilku stron: szlakiem żółtym z Polany Chochołowskiej, niebieskim od Rakonia i Wołowca oraz słowackim zielonym prowadzącym z jednej strony z Doliny Łatanej, z drugiej od schroniska na Zwierówce przez Przełęcz pod Osobitą.

Przez Grzesia przebiega granica polsko-słowacka, a w języku naszych południowych sąsiadów nazwa szczytu brzmi „Lúčna”.

Stojąc na wierzchołku, w pobliżu krzyża (gdzie co roku w Zielone Świątki gromadzą się katolicy z obu stron Tatr, na pamiątkę spotkań za czasów komuny polskich i czechosłowackich opozycjonistów w tym właśnie miejscu), nogi same rwą się do dalszej wędrówki – w stronę Rakonia i Wołowca, skąd widać słowackie Rohacze.
Jednak nie tym razem. Gwałtowne załamanie pogody weryfikuje nasze plany. W tej sytuacji warto zacząć myśleć o wieczornych baletach, a nie zdobywaniu kolejnych, dobrze już znanych szczytów.
Jest sylwestrowe popołudnie. Za 12 godzin rozpocznie się Nowy Rok – mamy nadzieję, że tak samo górski, jak ten który właśnie się kończy.

Wpis powstał przy wsparciu sklepu internetowego Modivo.pl, w którego ofercie znajdziecie m.in. kolekcje Helly Hansen.

kliknij, aby zobaczyć opisany szlak na mapie

Jeżeli podobają Ci się nasze zdjęcia i/lub uważasz ten wpis za przydatny i wartościowy, będzie nam miło, gdy podzielisz się nim w SM (np. udostępniając na facebooku), polubisz go lub skomentujesz.
To dla nas ważny sygnał, że jesteś tam, po drugiej stronie ekranu 🙂

1 komentarz

  1. W tym roku mam nadzieje, że znaczę te miejsca, powoli robię przymiarkę na taki wyjazd. Bardzo podobają mi się miejsca na zdjęciach, aż chce się wziąć oddech i czuć tą przyrodę. Dla mnie to duża odmienność bo mieszkam nad samym morzem to góry są czymś zupełnie fantastycznym.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s