Za naszymi plecami słyszymy potok niezrozumiałych słów, wyrzucanych podniesionym, dziecięcym głosikiem. Obracamy się za siebie, a wtedy podparty pod boki brzdąc, autor skierowanego pod naszym adresem monologu, traci cały rezon i chowa się za ogrodzeniem swego domostwa. Po raz pierwszy w Etiopii, ktoś traktuje nas, nie jak maszynkę do rozdawania pieniędzy, ale intruza, wtykającego nos, tam gdzie nikt go nie zapraszał. Lud Konso, którego wioskę właśnie oglądamy, za sprawą małego obrońcy domowego miru, od razu zyskuje w naszych oczach.
Po dwóch godzinach od opuszczenia Arba Myncz, późnym rankiem kierowca wynajętej terenówki dowozi nas do Karat-Konso przed Biuro Informacji Turystycznej. Tam uiszczamy opłatę za wstęp do wioski ludu Konso i za opiekę przewodnika. Chwilę później wspinamy się już autem na wzgórze, gdzie położona jest osada, by w końcu na własnych nogach rozpocząć jej zwiedzanie.
Pobyt w wiosce ludu Konso różni się od dotychczasowych tego typu spotkań w Etiopii. Faktycznie czujemy się tu trochę jak nieproszeni goście. I jest to całkiem intrygująca odmiana, która dobrze świadczy o przedstawicielach tego ludu. Nikt w wiosce nie namawia nas na płatne zdjęcia, nie wyciąga ręki po datek, nie szarpie i nie krzyczy za nami „you, you, you”. Tu każdy pilnuje prywatności swego domostwa. To robi wrażenie.
Wrażenie robią także umiejętności Konso, zdolnych i pracowitych rolników, potrafiących zamienić skalistą, jałową ziemię, w przynoszące plony tarasy uprawne. Sztuki tworzenia tarasowych pól oraz ich nawadniania, uczą się od Konso nawet inni mieszkańcy Etiopii.
Ale to nie koniec. Dumni rolnicy Konso, to także twórcy zaplanowanych z rozmysłem i starannie wybudowanych osad. Przekonujemy się o tym, wędrując wzdłuż otaczającego wioskę kamiennego muru. Wioska Konso otoczona jest murem, ale też poszczególne domostwa na jej terenie, mają własne kamienno-drewniane ogrodzenia.
Zabudowa wioski i pojedynczych gospodarstw do niej należących jest gęsta, jednak przemyślana i wykonana według określonego schematu. Każde obejście – posiadające ogrodzenie oraz trudną do sforsowania wąską bramę, zamykaną poprzecznie ułożonymi belkami – składa się z kilku budynków. Są to koliste chaty (oddzielna dla mężczyzny-głowy rodziny, osobne dla jego żony lub żon z dziećmi). Oprócz nich – obowiązkowy spichlerz, a nawet okrągłe mini chatki dla biegającego po gospodarstwie drobiu. Kryte strzechą dachy, przed przedostawaniem się wody deszczowej do środka domostw, zabezpieczone są starymi glinianymi garnkami. Prosty, a jednak oryginalny pomysł.
Kultywowane przez Konso zwyczaje również są oryginalne. Życie mieszkańców wioski, a konkretnie przedstawicieli jej męskiej części, koncentruje się wokół domu wspólnoty, zwanego mora. W tym wysokim budynku z otwartym parterem, mężczyźni odpoczywają, plotkują oraz podejmują ważne dla społeczności decyzje. Chłopcy ukończywszy 12 rok życia spędzają tam noce.
W mora zatrzymać się mogą także przyjezdni, w tym turyści. Mimo, że kobiety nie mogą nocować w mora, podobno dla turystek Konso robią wyjątki. Biorąc pod uwagę bunkrowo-betonowe warunki w jakich przyjdzie nam spędzić tę noc po dotarciu do Dżinki, trochę żałujemy, że nie wybraliśmy tej oryginalnej opcji noclegu.
Kolejne ważne miejsce w wiosce Konso to plac ceremonialny. Jego głównym elementem jest konstrukcja z niezwykle wysokich tyczek. Kolejne tyczki, dostawia się do wspomnianej konstrukcji, co 18 lat. Jest to odstęp czasu, po którym następuje obrzęd inicjacji nowego pokolenia, składającego się z chłopców w wieku od ośmiu do dwudziestu pięciu lat. Ponoć po przeliczeniu ilości tyczek i pomnożeniu ich liczby przez 18, można określić wiek osady.
Nie czas jednak na matematykę. W końcu bowiem, poza osobą przewodnika, mamy inne towarzystwo. Do tej pory mieszkańcy wioski unikali kontaktu z nami. Za opłatą, odwiedziliśmy jedno domostwo, którego młoda gospodyni sprawiała wrażenie zakłopotanej całą sytuacją.
Pod koniec pobytu w wiosce, widzimy wreszcie wokół nas uśmiechnięte dziecięce buzie. Wśród nich nie ma jednak umorusanej twarzyczki buntownika, spotkanego na początku naszej wizyty w wiosce Konso.
zupełnie inny świat
To prawda. Patrząc z perspektywy czasu samym nam trudno uwierzyć, że tak istnieją takie miejsca.
Pozdrawiamy 🙂
Podróże do takich miejsc są fascynujące. Organizacja takiego wyjazdu na pewno niesie za sobą wiele trudności. Ciężko się dziwić, że dla tych ludzi jesteśmy nieproszonym gościem. Oni spokojnie sobie żyją, a my zwiedzamy ich świat. Ich wrogość może wynikać ze strachu przed tym, co nowe i niezrozumiałe.