Tak to już jest z Etiopią, krajem wspaniałych zabytków, niesamowitych krajobrazów i unikatowych kultur, że kojarzona jest głównie z głodem i ludzką nędzą. Rynek turystycznych usług jest tu bardzo wąski i skierowany przede wszystkim do podróżnych z grubym portfelem.
Nasi zachodni sąsiedzi, odbywający na emeryturach afrykańskie safari, dodatkowo rynek ten psują, akceptując bez targowania się coraz wyższe stawki. Wśród miejscowych pokutuje również przeświadczenie, że ferendżi (obcokrajowiec) powinien na każdym kroku za coś płacić, bo go na to stać. Stąd wysokie ceny wstępów do głównych atrakcji, horrendalne koszty wycieczek do Doliny Omo, dodatkowe opłaty za wejście do każdej wioski, płatne zdjęcia i płatni przewodnicy, polecani niemal w każdym etiopskim mieście. Jeżeli dysponujecie czasem, Etiopia będzie dla was tanim krajem do podróżowania, jeżeli nie – nastawcie się na wysokie koszty. W drugim przypadku – ważna rada. Planujecie korzystać z usług Ethiopian Airlines? Bilety lotnicze kupicie ok. 3 razy taniej na miejscu, niż przez internet.
Koszt wizy wjazdowej do Etiopii to 20$, do załatwienia na lotnisku.
Nie chcecie wybierać między zwiedzaniem „historycznego kręgu” na północy, a poznaniem jedynego w swoim rodzaju, południa Etiopii? Dysponując 3 tygodniami czasu, uda się wam połączyć te 2 kierunki. Nasza podróż jest tego przykładem.
ADDIS ABEBA
Gdzie spać: zdecydowaliśmy się na słynny, historyczny hotel Taitu (487 ETB/2 os., 300 ETB transport z lotniska dostarczoną przez hotel taksówką). Zatrzymywaliśmy się w nim podczas wszystkich powrotów do stolicy kraju. Wybór nie był może idealny (zagrzybiałe pokoje, łazienki z „lokatorami” w postaci robactwa), ale niewątpliwie miał wiele plusów (atmosfera miejsca modnego wśród etiopskiej klasy średniej, okazały hall, restauracja, przyjemny ogród, świetne jedzenie, dogodna lokalizacja i historyczny klimat). Warto powalczyć o pokoje w głównym budynku, prezentują się zdecydowanie lepiej.

Hotel Taitu – najstarszy tego typu obiekt w mieście. Wybudowany w 1907 roku dla cesarzowej Taitu, żony Menelika.
Gdzie jeść: najprostszym i najlepszym (choć nie tanim) rozwiązaniem było korzystanie z restauracji hotelu Taitu. Wybór dań różnorodny, smaczny, ale czasami trzeba czekać w nieskończoność na realizację zamówienia.
Po dobiciu targu z właścicielem agencji Sharyem Tours, zostaliśmy zaproszeni na indżerę do prowadzonej przez jego znajomego restauracji – pyszne jedzenie, lokalna atmosfera. Może i Wam się uda;)
Co zobaczyć: Muzeum Narodowe ze słynną pramatką Lucy, Merkato największe targowisko Afryki (z Piazza cena przejazdu busem 1,35 ETB), okolicę hotelu Sheraton sąsiadującego z likwidowaną powoli dzielnicą slamsów.
ADDIS ABEBA plan na dalszą część podróży:
ceny wycieczek oferowanych przez lokalne biura nie należą do niskich. Na placu przylegającym od wewnętrznej strony do hotelu Taitu, działają dwie agencje turystyczne. Zdecydowanie korzystniejsza jest oferta Sharyem Tours, współpracującego z polskim Logos Travel. Właściciel Yemane Taye świadomy faktu, że polscy turyści to nie szastający pieniędzmi niemieccy czy angielscy emeryci na wczasach – zbił cenę usług do akceptowalnego poziomu, zaprosił nas na wspomnianą indżerę, zawiózł do Sheratona, gdzie mogliśmy wybrać pieniądze i odwiózł na lotnisko. W czym jeszcze by nam pomógł, gdybyśmy wzięli pełny pakiet usług w jego biurze? 😉
Konkurencyjna agencja – wyższe ceny, niższy standard. Na trasie do Jinki spotkaliśmy grupę osób, które skorzystały z jej oferty. Ich stara Toyota, zepsuła się w odludnym miejscu, a oni sami przez 5 godzin smażyli się w aucie, przemieszczającym się po kilkaset metrów na godzinę.
Z Yemane omówiliśmy kilka opcji trasy. Po negocjacjach wybraliśmy 7 dniowy pobyt na południu kraju (Dolina Omo) – koszt za auto z kierowcą, bez noclegów, posiłków, opłat wstępu do wiosek wyniósł 1000 $/2 os. W grę wchodziło jeszcze wynajęcie busa do zwiedzania północnej części kraju, plus Harer, plus Dolina Omo (tam już terenową Toyotą) – 19 dni za 2600 $/2 os.
Korzystnym rozwiązaniem okazał się zakup biletów lotniczych w biurze Ethiopian Airlanes (na miejscu 3 razy tańsze, niż przez internet). Za trasę ADDIS-BAHYR DAR oraz GONDER-LALIBELA-ADDIS zapłaciliśmy 159 $/os. (bilety kupione na dzień przed pierwszym lotem), ADDIS-HARER-ADDIS bilet w cenie ok.100 $/os.
PÓŁNOCNA ETIOPIA (HISTORYCZNY KRĄG)
BAHYR DAR
przelot z Addis Abbeby 45 min.
Gdzie spać: z perspektywy czasu, znając etiopskie hotelowe standardy, możemy polecić hotel Ghion 300 ETB/2os. Bungalowy może nie pierwszej nowości, ale czysto i przyzwoicie (chociaż ślady po pleśni są). Wspaniały, egzotyczny ogród i widok na Jezioro Tana, rekompensują wszystkie niedoskonałości.
Gdzie jeść: restauracja hotelu Gion serwuje przyzwoite dania. W centrum miasta przyjemna knajpka z restauracją na piętrze i balkonem „Blue Jazz” – dobre jedzenie, przystępne ceny.
Co zobaczyć: rejs po Jeziorze Tana organizowany przez hotel Ghion, połączony z wizytą w monastyrach na okolicznych wyspach, cena 175 ETB/os. dla 4 osobowej grupy, niższa przy większej liczbie chętnych, wstęp do monastyrów 100 ETB/os. za każdy monastyr. Wodospad Tys Ysat plus bilet na busa do Gonderu 400 ETB/os., umówione z ulicznym naganiaczem. Wizyta na lokalnym targu – super i bez kosztów.
GONDER
Przejazd busikiem 100 ETB/os. Do planowej 2,5 godzinnej jazdy doliczyć należy godzinne krążenie po Bahyr Darze, w celu zapełnienia podróżnymi całej dostępnej przestrzeni busa. Na dachu przeznaczonym do transportu bagażu, często ląduje żywy inwentarz (nam w podróży towarzyszyła koza). Po drodze liczne postoje – wsiadający i wysiadający, odbiór przesyłek itp.
Kiedy już dotrzecie do Gonderu pamiętajcie, że rozmowy z miejscowymi zaraz po opuszczeniu busa, nie są przypadkowe. Gonder to nieduże miasto, gdzie łatwo obserwować turystów, a znając ich plany, które sami ujawniają podczas, ich zdaniem zdawkowej rozmowy, można skuteczniej oferować to, czego potrzebują. Dopóki nie zdecydowaliśmy się na konkretnego „organizatora wycieczki”, i w zaciszu hotelowej restauracji nie dobiliśmy z nim targu, trudno nam było opędzić się od ulicznych naganiaczy. Po ubiciu interesu, przestali się nami interesować – to się nazywa przepływ informacji. Więcej o działaniu turystycznej mafii w Gondrze: https://zwiedzajacswiat.com/2013/08/11/etiopia-gonder/
Gdzie spać: ciężko o przyjemny, tani hotel. Z droższych niezłą opcją jest państwowy moloch przy Piazza, czyli Quara Hotel (780 ETB/2 os. ze śniadaniem). Jego główny atut to restauracja na dachu, serwująca różnorodne dania, modna wśród miejscowej towarzyskiej śmietanki. Poza tym, standard minimalnie odstający na plus od normy – czyli jest umywalka, prysznic, toaleta, bo turysta tak chce, a czy dobrze przymocowane, działające to już inna sprawa. Można zajrzeć do Genetics (280 ETB/2 os.), bardziej na uboczu. My zamieniliśmy drogi Quara Hotel na Crown Pension (280 ETB/2 os.). Oszczędność znaczna, ale jak się okazało, nowe miejsce zdominowane przez lokalną mafię turystyczną. W nocy jej operatywni przedstawiciele, potrafili dobijać się do pokoju z pytaniem, czy nie potrzebujemy taksówki na lotnisko.
Gdzie jeść: wspomniany Quara Hotel oferuje smaczne, różnorodne jedzenie w restauracji na dachu. Lokal modny wśród miejscowej klasy średniej. Wieczorem muzyka na żywo – m.in. standardy jazzowe na pianinie (!). Ciekawa mieszanka kulturowo-społeczna do obserwacji. Dla zmiany klimatu, śniadanie w knajpce dla miejscowych przy samym Piazza. Wasz portfel odczuje różnicę. Absolutną rewelacją i odkryciem z działki gastronomicznej, jakim pozytywnie zaskoczył nas Gonder, okazał się sok z awokado. Przyjemny kolor, aksamitna, gęsta konsystencja, cudowny smak. W wersji dwukolorowej, z mango. Najlepszy, jaki piliśmy, zaserwowano nam w restauracyjce Camelot, przy biurze Ethiopian Airlines. Spróbujcie koniecznie!
Co zobaczyć: Gonder to skarbnica zabytkowych miejsc. Tutejsze must see obejmuje naturalnie królewską dzielnicę Fasil Ghebbi (100 ETB bilet). Będziecie się zastanawiać, czy nie zostaliście teleportowani do Szkocji. Wspaniały kompleks, który z dużym prawdopodobieństwem uda wam się zwiedzić bez towarzystwa innych turystów. Koniecznie zobaczcie również świątynię Debre Birhan Selassie (50 ETB/os.) oraz Łaźnie Fasilidesa. Na koniec dnia – niezapomniana panorama miasta, z tarasu restauracji hotelu Goha, na jednym z otaczających Gonder wzgórz (dowiezie was tam każdy kierowca tuk-tuka).
Gonder to również miejsce, z którego zorganizować można wypad w GÓRY SEMIEN. Impreza nie należy do tanich. Przedsięwzięcie z pozoru proste, czyli trekking, napotyka w Etiopii na poważne trudności, w kwestii samodzielnej organizacji. Wyjście w tutejsze góry wymaga bowiem, wynajęcia przewodnika oraz skauta, czyli ochroniarza całej imprezy, z kałachem u boku.
Mając napięty plan podróży i obawiając się komplikacji, postanowiliśmy kupić wycieczkę wcześniej, czyli w Gonderze, a nie w Debarku będącym bazą wypadową w góry Semien. Cena w biurze turystycznym działającym w Quara Hotel była zaporowa. 2 dni za ok.700$/2 os. Ostatecznie wyjazd kosztował nas 220$/2 os. (my plus Belg). Skorzystaliśmy z oferty jednego z miejscowych naganiaczy. Cena obejmowała transport do i z Debarku, usługi przewodnika oraz skauta, 1 nocleg w schronisku i wyżywienie (słabe). Zdecydowanie tańszym rozwiązaniem jest dojazd lokalnym busem do Debarku i tam znalezienie przewodnika. Podajemy kontakt do naszego: Getenet Akalu 0918731222. Wycieczka i trekking absolutnie warte polecenia. Targ w Debarku, i ciągnące na niego wzdłuż drogi tłumy, a potem zapierające dech panoramy górskie, rozgwieżdżone nocne niebo, proste śniadanie o poranku i kolejne cuda natury, zapamiętacie na długo.
GONDER-LALIBELA
przejazd taksówką na lotnisko w Gonderze (18 km) ok. 200 ETB.; przelot do Lalibeli ok. 30 min., przejazd busem (28 km) z lotniska 70 ETB/os.
LALIBELA
Zasłużony numer 1 podróży po północnej części Etiopii. Ósmy cud świata w naszej ocenie.
Gdzie spać: na lotnisku ze swoją ofertą będą czekać na was przedstawiciele większości hoteli. Ceny od 70 $ w dół. My wybraliśmy Bluelal za 250 ETB/ 2 os. Zaniedbane łazienki, ale pokoje ok. „7 olives” prezentuje się dobrze, jednak tam ceny od 40$.
Gdzie jeść: obok Bluelal knajpka o tej samej nazwie, doskonałe jajka sadzone w ramach śniadania (85 bir za 2 osoby, plus herbata). Wspomniane „7 olives” – efektowna restauracja, smacznie, ale drogo. Polecana przez przewodnik „Uniqua”, nie skusiła nas swoim wyglądem, mimo polskiego napisu ”Zapraszamy-warto”.
Co zobaczyć: to, po co odwiedza się Lalibelę, czyli skalne kościoły. Urzeczywistnienie sennej wizji władcy, któremu miasto zawdzięcza obecną nazwę. Warte niemałej kwoty 50$ od osoby za bilet wstępu. Początkowo, widok metalowych konstrukcji osłaniających, wykute pod powierzchnią ziemi budowle, rozczarowuje. Kłóci się z romantyczną wizją tego miejsca. Gdy jednak ogarnie was chłód i mrok świątynnych sal, gdy usłyszycie recytowane rzewnymi głosami modlitwy, odzianych w białe szaty pielgrzymów, pozostanie już tylko zachwyt.
Dodatkowym kosztem w Lalibeli jest opłata za usługi przewodnika 500 ETB. Można jej uniknąć i zwiedzać skalne kościoły na własną rękę, w podziemnych przejściach i tunelach podążając za zorganizowanymi grupami.
HARER
Kusił nas opinią najbarwniejszego z etiopskich miast, która potwierdziła się w stu procentach. Po opuszczeniu północy kraju, a przed wyruszeniem na jego południe, obraliśmy jeszcze jeden kierunek. Na wschód, do muzułmańskiego Hareru.
Przelot z Addis Abeby do Dire Dawa. Tam taksówka z lotniska do Hareru. W związku z tym, że nasz lot miał opóźnienie i do Dire Dawa dotarliśmy nocą, nie szukaliśmy innego środka transportu, a ponieważ para starszych Anglików (patrz afrykańskie safari na emeryturze), zaproponowała nam wspólny transport i zaakceptowała bez targowania się, pierwszą wersję podanej ceny, za przejazd zapłaciliśmy 800 ETB.
Gdzie spać: odradzamy Belayneh Hotel (220 ETB/2os.)., do którego trafiliśmy za sprawą wspomnianej pary Anglików (trochę dziwne). Zdecydowanie najgorszy wybór podczas całego wyjazdu. Upiorny, zniszczony moloch, pokoje z „lokatorami”. Mimo to, wieczór spędzony w hotelowej restauracji, miejscu przypominającym wyludniony i zapomniany dancing, w towarzystwie nowych znajomych, upłynął przyjemnie. Jeszcze przyjemniej zrobiło się w dniu następnym, gdy opuściliśmy hotel, przenosząc się do Zubeida House 400 ETB/2 os. Surowa właścicielka i przytulne miejsce. Tak czy inaczej, warte polecenia. Pokoje rozlokowane wokół wewnętrznego dziedzińca. Jako reklama – zdjęcie pokoju gościnnego, w którym serwowano nam smaczne, wliczone w cenę śniadania.
Co zobaczyć: Stare Miasto z labiryntem brukowanych uliczek, lokalne targi (muzułmański i chrześcijański), meczety. Obowiązkowo – udział w nocnym karmieniu hien. Wbrew pozorom, to pełne napięcia i kameralne przeżycie.
Wcześniej w Etiopii, nie korzystaliśmy z usług przewodników (nawet w Lalibeli). Jednak w Harerze, w domu Zubeidy, nie mieliśmy odwagi odmówić właścicielce, kiedy ta zaproponowała nam jako guida, chłopaka z jej rodziny (ci, którzy mieli okazję poznać nieprzejednane oblicze gospodyni, rozumieją nasz brak odwagi ;)). Z przewodnika od Zubeidy pożytku w Harerze zbyt wiele nie mieliśmy. Zaproponowaliśmy mu zatem, wycieczkę do Babile na targ wielbłądów. W związku z koniecznością opuszczenia miasta stawka za usługę wzrosła, doliczając jednak śmiesznie niską cenę przejazdu busem, był to zaledwie procent kwoty, jaką zapłaciło wspomniane już małżeństwo starszych Anglików, za tę samą wycieczkę, tylko w opcji samochód z kierowcą. Chłopak załatwił nam również nocne spotkanie z „człowiekiem od hien ”(100 ETB.). Resztę woleliśmy zorganizować na własną rękę.
POŁUDNIE ETIOPII (DOLINA OMO)
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami z Yemane Taye, właścicielem biura Sharyem Tours, po powrocie do Addis i ponownym zakwaterowaniu w hotelu Taitu, następnego dnia ruszyliśmy na południe Etiopii. Można śmiało napisać, że rozpoczęliśmy zupełnie inną wyprawę. Miejsce zabytków zajęła wspaniała, dzika przyroda, zamiast pobożnych, odzianych w białe szaty pielgrzymów, pojawili się przedstawiciele różnorodnych, żyjących z dala od cywilizacji plemion. Jak wyglądał plan naszego sześciodniowego pobytu na południu?
DZIEŃ PIERWSZY: Przejazd z Addis Abeby do Arba Minch (Arba Myncz), położonego na wysokości 1300 m n.p.m., największego miasta południowo-zachodniej Etiopii, o atmosferze sennego, prowincjonalnego miasteczka. Trasę 450 km pokonaliśmy w 10 godzin. Nocleg w Ezana Hotel, 450 ETB/2 os. Obiekt nowy, czysty, trochę bez klimatu. Hotelowa restauracja na świeżym powietrzu, to w weekendy miejsce spotkań młodych par. Na ścianie hotelu wyświetlane są wówczas etiopskie teledyski (!).
W Arba Minch korzystajcie, póki możecie z różnorodności, serwowanych w knajpkach dań. Za chwilę jedyny wybór w temacie jedzenia, będziecie mieli między rozgotowanym macaroni, a wysuszoną jajecznicą.
DZIEŃ DRUGI: przejazd do położonego ok. 40 km na północ od Arba Minch, miasteczka Chencha (Czencza). Wijącą się serpentynami górską drogą, nasze terenowe auto, przez około godzinę wspięło się na wysokość 2900 m n.p.m. Ze słonecznego Arba Minch, przenieśliśmy się w mglisty, zimny świat Dorzów, plemienia zdolnych tkaczy. Fantastyczne miejsce. Niezwykłe domy mieszkańców w formie wydłużonych kopuł. Górska sceneria, barwny targ, stroje i zwyczaje mieszkańców. A do tego wszechobecna mgła, nadająca całości niezwykłej, tajemniczej oprawy. W ramach zwiedzania wioski – wizyta w jednym z domów, pokaz przygotowania chleba z bananowców, wyrobu glinianych naczyń, a nawet skosztowanie lokalnego bimbru. Całkiem prawdziwe i pozbawione komercji przeżycie. Szkoda tylko, że dołączając, do oprowadzanej po wiosce trzyosobowej grupy, nie ustaliliśmy od razu z przewodnikiem ceny jego usług, w związku z czym, na koniec wzrosła ona dwukrotnie. Przygotujcie się, bowiem na to, że odwiedzając wioski różnych plemion na południu Etiopii, w każdym przypadku, będziecie musieli zapłacić za wstęp na ich obszar, oraz za usługi lokalnego przewodnika. Oczywiście, jeżeli nie chcecie zaprzątać sobie tym głowy, możecie wybrać opcję wycieczki, w której zarówno przejazd, hotele, wyżywienie, jak i wspomniane opłaty będą wliczone w cenę. Bardzo wysoką cenę. My, woleliśmy mieć te wydatki pod własną kontrolą.
Jeszcze w tym dniu, kolejne wspaniałe przeżycie. Rejs po wodach Jeziora Czamo, należącego do Parku Narodowego Necz Sar. Malownicza sceneria, na wyciągnięcie ręki pelikany, marabuty i … krokodyle, nieruchomo wyczekujące na ofiarę. Przy odrobinie szczęścia, również szansa ujrzenia wyłaniającej się z wody, głowy hipopotama. Koszt wynajęcia łodzi 770 ETB, podzielony na 5 osób (znaleźliśmy towarzystwo już w wiosce Dorzów), czyli po 154 ETB/os., plus 90 ETB wstęp na teren parku i 20 ETB za auto.
DZIEŃ TRZECI: opuszczamy Arba Minch. Po 2 godzinach jazdy (za miastem kończy się asfalt) docieramy do Karat, by odwiedzić wioskę plemienia Konso, rolniczego ludu budującego na wzgórzach, otoczone kamiennymi murami, osady. Cena wstępu do wioski stargowana do 110 ETB/os., plus 150 ETB za przewodnika i 20 ETB za możliwość wejścia do jednego z gospodarstw, z której koniecznie trzeba skorzystać. Zdolności Konso do zagospodarowania niewielkiego obszaru i zabezpieczania go przed niechcianymi gośćmi, robią wrażenie.
Tego samego dnia – dojazd do Jinki (Dżinka), wspaniałą widokową trasą, liczącą ponad 200 km. Jinka, brama do Doliny Omo, czyli jedna zakurzona i rozkopana główna ulica oraz trawiasty pas startowy, po którym spacerują kozy. Jeżeli dysponuje się czasem, można tu dotrzeć lokalnym autobusem, który kursuje codzienne z Addis Abeby przez Karat-Konso. Nocleg w położonym w centrum miasteczka hotelu Goh za 250 ETB/2 os. Słabe miejsce, ale ciężko o coś lepszego w tej cenie.
DZIEŃ CZWARTY: najbardziej wyczekiwany moment – wizyta w wiosce plemienia Mursi, słynącego z umieszczanie przez tutejsze kobiety, glinianego krążka w naciętej wardze. Ok. 70 kilometrowa trasa z Jinki przez teren Parku Mago, nieprzejezdna w porze deszczowej. Natomiast, gdy jest sucho do plemienia Mursi, można dotrzeć w niskobudżetowy sposób, czyli na motorze (podpatrzone na miejscu). Tradycyjnie już, 200 ETB to opłata za usługi przewodnika, 400 ETB (2 osoby plus auto) za wjazd na teren Parku oraz 200 ETB za wejście do wsi. Warto mieć banknoty o nominale 1 bira (ewentualnie, wymianą pieniędzy na miejscu zajmie się przewodnik), ponieważ za każde zrobione zdjęcie, należy fotografowanemu obiektowi zapłacić. Brzmi strasznie, ale na etapie, który osiągnął, jest to proceder nie do odwrócenia. Kiedyś, 1 bir za „poto”. Podczas naszego pobytu: 3 ETB za zdjęcie zrobione dziecku, 7 ETB kobiecie, 5 ETB młodym. Oczywiście, w tej sytuacji najrozsądniej jest robić pojedyncze portrety, a nie zapraszać do zdjęcia całą wioskę.
DZIEŃ PIĄTY: opuszczamy Jinkę, po godzinie jazdy docierając do Dimeki na niesamowity targ, na który przybywają okoliczne plemiona, głównie przedstawiciele Hamerów. Oryginalne fryzury kobiet, składające się z setek warkoczyków, sklejonych rudawą mieszanką zjełczałego masła i ochry, barwne stroje, smukłe figury, sprawiają, że trudno od nich oderwać wzrok. Niesamowite, pozbawione komercyjnej fasady miejsce. Nocleg w Turmi, w Evangadi Lodge and Campsite (50$/2 os.). Ze względu na niski sezon kompleks praktycznie pusty. Wcześniej wizyta w wiosce Hamerów (100 ETB/os za wejście, plus 200 ETB przewodnik), pod wieczór, kiedy mieszkańcy maleńkiej osady wracają z targu. Bardzo kameralnie i prawdziwie spotkanie.
DZIEŃ PIĄTY: powrót do Arba Minch (nocleg w Arba Minch Tourist Hotel, wart polecenia, głównie ze względu na świetną restaurację).
DZIEŃ SZÓSTY: droga powrotna do Addis Abeby.