Addis Abeba – nasz pierwszy, niełatwy kontakt z Etiopią. „Nowy Kwiat” (dosłowne tłumaczenie nazwy miasta, nadanej przez cesarza Menelika), z którym skojarzenie, jako ostatnie przyszłoby nam do głowy. Serce kraju, zaludnione do granic możliwości, brudne i brzydkie. Miejsce, gdzie jeszcze do niedawna teren luksusowego hotelu Sheraton, od rozległych slamsów, oddzielała jedynie ulica. Metropolia aspirujące do roli nowoczesnej stolicy Unii Afrykańskiej, w której aleje z podświetlanymi, sztucznymi palmami, sąsiadują z zabudową skleconą z blachy i tektury.
Do tego miejsce lokalizacji największego afrykańskiego targowiska – Merkato – dalekiego w obrazie, a również i woni, od romantycznej wizji egzotycznego bazaru. Zapuszczając się w jego labirynt, usłyszycie radę, aby mieć oczy dookoła głowy, a najlepiej puste kieszenie.
To właśnie w Addis słyszymy po raz pierwszy okrzyki „ferendżi”(obcy) i „you, you, you”, które towarzyszą nam do końca podróży. Tam dociera do nas, że nie wmieszamy się łatwo w tłum, lecz wszędzie będziemy budzić zainteresowanie, lub o naszą uwagę będzie się, na wszelkie możliwe sposoby, zabiegać. To w Addis zdajemy sobie również sprawę, że nie mamy co liczyć na zrobienie niepozowanych portretowych zdjęć. Już bowiem samo podniesienie aparatu i zwrócenie go w stronę obiektu, powoduje, że ten zaczyna przecząco kiwać głową i wymachiwać rękami. Wystarcza jednak prosząca mina, aby groźne początkowo oblicze, rozpromienił uśmiech. Jeszcze większą radość wzbudza, możliwość obejrzenia efektu naszych działań, na wyświetlaczu aparatu fotograficznego. W żadnym innym miejscu Etiopii, ten schemat nie sprawdzi się tak dobrze.
W Addis Abebie odwiedzamy Muzeum Narodowe, gdzie witamy się, z liczącą 3,2 miliona lat, pramatką Lucy. Buszujemy po Merkato, wędrując pomiędzy straganami, oraz przemierzając labirynt jego uliczek i placów. Pierwszy raz jemy indżerę, i niezorientowani zamawiamy półsurowe danie mięsne, kifto. Chłoniemy atmosferę zabytkowego hotelu Taitu, obserwując odwiedzającą to miejsce etiopską klasę średnią. Zażywamy odrobiny luksusu w Sheratonie, wybierając pieniądze z hotelowego bankomatu. Przyglądamy się pracy krawców w budkach z blachy falistej, mężczyznom żującym czat, i dźwigającym na ramionach gigantyczne worki, do przenoszenia których, u nas użyto by zapewne specjalistycznego sprzętu. Przede wszystkim jednak, wraz z Yemane, właścicielem agencji turystycznej Sharyem Tours dopinamy organizacyjnie dalszą część wyjazdu.
A gdy, po blisko trzech tygodniach podróży, wracamy na wysokość 2400 m n.p.m., na jakiej położona jest Addis Abeba – stolica Etiopii nie wydaje nam się już taka straszna i przytłaczająca.