GŁÓWNA
Dodaj komentarz

Turcja. Ararat – relacja z wyprawy na najwyższy szczyt kraju oraz informacje praktyczne

Widziane w dole światła miasteczka Doğubayazıt, oddalonego o 30 kilometrów, wyraźnie odcinają się na tle czarnego nieba. Opuszczając namiot rozstawiony wśród kamieni na stromym zboczu gdzieś na wysokości 4200 metrów n.p.m., rzucam spojrzenie w stronę tej bezpiecznej, rozświetlonej przystani. Wkrótce miasteczko zacznie szykować się do snu, z kolei ja będę krok za krokiem zbliżać się do celu mojej kilkudniowej wyprawy – wierzchołka Araratu, najwyższego szczytu Turcji, mierzącego 5137 metrów n.p.m.

PIERWSZY DZIEŃ POBYTU W TURCJI

plus PIERWSZY DZIEŃ WYPRAWY NA ARARAT – DOJŚCIE DO CAMP I NA WYSOKOŚCI 3200  m n.p.m.

Busik, w którym poza kierowcą i przewodnikiem Resulem, rozlokowana jest nasza szóstka wraz z bagażami, sunie po szutrowej drodze. Z radia dobiegają dźwięki lokalnej muzyki, a przez przednią szybę spogląda na nas wybijający się ponad okolicę wulkaniczny masyw, Ararat – cel naszej wyprawy. Prawie godzinę temu opuściliśmy miasteczka Doğubayazıt, w którym spędziliśmy noc po serii lotów na trasie: Kraków-Warszawa, Warszawa-Stambuł i wreszcie Stambuł-Agri.

Dzień przed rozpoczęciem wyprawy na Ararat spotkaliśmy się w Doğubayazıt z Saffetem i jego żoną Agnieszką, naszą rodaczką, właścicielami biura Ararat Trip. To właśnie oni organizują naszą wyprawę na najwyższy szczyt Turcji. W ramach wyprawy Agnieszka zabrała nas do Pałacu Ishaka Paszy górującego nad miastem. Z reguły tę wycieczkę odbywa się po zejściu z Araratu, my jednak ustaliliśmy, że po powrocie z góry wolimy pójść do hammamu, czyli tureckiego SPA (ach, cóż to był za genialny plan!), a pałac chcemy obejrzeć przed wyruszeniem w góry.

Pałac Ishaka Paszy, drugi po Topkapı w Stambule, największy i najpiękniejszy tego typu obiekt w kraju, zachwycił nas swoją konstrukcją i położeniem. Na nim jednak atrakcje pierwszego dnia pobytu we wschodniej Turcji się nie skończyły. Busem zostaliśmy zawiezieni do punktu, z którego z jednej strony mieliśmy fantastyczny widok na Wielki i Mały Ararat, a z drugiej na … ślad arki Noego – tak, tak, niektórzy uważają, że to właśnie w tym rejonie świata osiadł biblijny korab. Dzień zakończyliśmy w restauracji, gdzie na naszym stole wylądowały talerze z pyszną zupą oraz półmiski pełne grillowanych mięs i warzyw. Wkrótce nasze posiłki będą wyglądały trochę inaczej. Chociaż wcale nie będą mniej smaczne.

Busik, którym jedziemy z Doğubayazıt do podnóża Araratu kończy trasę gdzieś na wysokości 2200 m n.p.m. Zakładamy plecaki z potrzebnymi na czas dzisiejszej wędrówki rzeczami i ruszamy za przewodnikiem Resulem w stronę Campu I. Nasz główny bagaż transportują konie. W Campie I na wysokości 3200 m n.p.m. meldujemy się po około trzech godzinach spokojnego podejścia. Czekają na nas rozstawione namioty oraz mesa, a w niej przekąski w postaci ciastek, orzeszków i owoców.

Na terenie obozu są też dwa obudowane drewnianymi deskami kibelki z wodą. Fajnie, że zadbano o tę kwestię, bo to nie tylko sprawa wygody, ale i dbałość o wygląd góry.

Jeszcze przed kolacją razem z częścią ekipy, w ramach aklimatyzacji, robimy sobie spacerek kilkaset metrów powyżej obozu. Nasz camp oglądany z tej wysokości to owalny plac z kolorowymi punkcikami namiotów. Rozpogadza się gdy wracamy. W końcu widzimy szczyt Araratu, wcześniej schowany w chmurach. W świetle zachodzącego słońca widok jest bajeczny. Uświadamia nam jednak, że jeszcze daleka droga przed nami.

DRUGI DZIEŃ WYPRAWY  – WYJŚCIE AKLIMATYZACYJNE POWYŻEJ 4000 m

Drugiego dnia wyprawy w planie jest wyjście aklimatyzacyjne. Na początku powtarzamy trasę z poprzedniego dnia i znów mamy okazję spojrzeć z góry na nasz obóz. Tym razem Resul ciągnie nas jednak wyżej. Wędrujemy w księżycowym krajobrazie, ożywianym jedynie przez kępy barwnych kwiatków wyrastających między kamieniami. Spokojnym tempem ciśniemy pod górę przez około trzy godziny, by w końcu osiągnąć 4 000 m n. p. m. Na tej wysokości robimy prawie godzinny postój. Potem, dwie godziny i jesteśmy znowu w obozie. Tego dnia wieczorem w naszej ekipie ci, którzy odczuwali problemy związane z wysokością, czują się znacznie lepiej.

 

TRZECI DZIEŃ WYPRAWY – DOJŚCIE DO CAMP II NA WYSOKOŚCI 4200  m n.p.m.

Rozpoczynamy najdłuższy dzień wyprawy. Tak naprawdę skończy się on po około 46 godzinach, przerywanych kilkugodzinnym odpoczynkiem.

Po śniadaniu opuszczamy Camp I. Nasze bagaże ze wszystkim, czego będziemy potrzebowali w Camp II i podczas ataku szczytowego transportują konie.

Okazuje się, że trasa do drugiego obozu, nie pokrywa się z tą robioną dzień wcześniej w ramach aklimatyzacji. To nas cieszy, bo wczorajszy szlak nie zachęcał do przejścia go ponownie.

Pierwszy etap przebiega łagodnie, aż do miejsca gdzie zaczyna się wędrówka zakosami pod górę. Gdzieś tam na końcu zakosów widać jednak pierwsze namioty. Ten widok motywuje, by w lejącym się z nieba żarze wyciskać kolejne metry przewyższenia. Okazuje się jednak, że widziane z dołu namioty to jeszcze nie nasz cel. Ciśniemy więc dalej, do miejsca w którym pojawia się stroma ściana kamieni. Wśród tej ściany kamieni rozrzucone są to tu, to tam namioty. I to dopiero jest nasza baza na wysokości około 4200 m n.p.m. Dojście do tego miejsca z Camp I zajęło nam ponad cztery godziny.

Camp II, a dokładnie jego lokalizacja robią wrażenie. Tu prawie każde miejsce pod namiot dosłownie wyrwane jest stromej, skalistej przestrzeni. Aż ciężko uwierzyć, że gdzieś wyżej, w tym skalnym rumowisku jest szlak prowadzący w stronę pokrytego lodowcem szczytu. Ten biały czubek jest ledwie widoczny w oddali. To jeszcze kawał drogi! Drogi, w którą wyruszymy po kilku godzinach snu w namiocie targanym wiatrem.

CZWARTY DZIEŃ WYPRAWY – ATAK SZCZYTOWY

Pobudkę mamy jeszcze tego samego dnia około 23.00. Ogarniamy się i meldujemy w mesie na posiłek. O 1.00 w nocy ruszamy. W świetle czołówek pniemy się stromo, krok za krokiem w górę. Trasę i tempo marszu wyznacza nam przewodnik Resul. Robi to profesjonalnie, ani przez chwilę nie mam kryzysu związanego z wysiłkiem i wysokością.

Dodatkowa energia wstępuje we mnie, gdy po około czterech godzinach podejścia, zaczyna świtać. Za naszymi plecami pojawia się wówczas cień Małego Araratu. Jego piramidalny kształt wyraźnie odcina się na tle bladoróżowego nieba. Niesamowity widok. Chwilę później dochodzimy do linii wiecznego śniegu. Tu zakładamy raki. To jedna z ostatnich rzeczy z ekwipunku, które wyciągam z plecaka. Już na początku wyjęłam z niego cienką puchówkę, potem kurtkę z GORE-TEXem, a na koniec grubą puchówkę i łapawice.

Godzinę po ujrzeniu cienia Małego Araratu docieram do wierzchołka Wielkiego. Wzruszenie ściska mi gardło, gdy pokonuję ostatnie metry w kierunku szczytu. Jak zwykle myślę o moich bliskich, którzy mnie wspierają i pozwalają realizować marzenia. To mój piąty pięciotysięcznik, zdobyty między 2018 a obecnym 2022 rokiem.

Czas na sesję zdjęciową z metalową tabliczką, na której podana jest nazwa i wysokość najwyższego szczytu Turcji. Jestem na 5137 m n.p.m., choć tabliczka wskazuje 5165 m. Najwyraźniej ubyło trochę lodowca, którego fragment pokrywający wierzchołek Araratu tak pięknie prezentuje się na tle błękitnego nieba, i na którym stanąć chce każdy członek wyprawy na dach Turcji.

CZWARTY DZIEŃ WYPRAWY – POWRÓT DO CAMP I

Wejście na szczyt to jednak tylko część planu na ten wyjątkowo długi dzień. Plan ten, jako kolejne etapy, zakłada bowiem nie tylko zejście do Campu II, ale po kilkugodzinnej przerwie kontynuowanie schodzenia do Campu I, na wysokość 3200 m n.p.m.

Pokonując w dół drogę do bazy na 4200, mam w końcu okazję zobaczyć szlak, którym kilka godzin wcześniej podchodziliśmy w ciemnościach. Pierwszy odcinek, czyli zejście po lodowcu, nie jest zaskoczeniem – w górę robiliśmy go już w porannym świetle. Za lodowcem zaczyna się jednak odcinek pokonywany z czołówkami. Ten etap to skalne rumowisko. Nocą, przetarte w nim ścieżki, sprawnie odnaleźć potrafią głównie ci, którzy dobrze znają teren, czyli lokalni przewodnicy. Teraz w palącym coraz mocniej słońcu część naszej grupy schodzi tędy sama. Zgodziliśmy się na to bez problemu, by umożliwić wejście na szczyt całej ekipie. To z kolei wymagało połączenia sił obu naszych przewodników. I tak, po sprowadzeniu nas z lodowca, Resul ruszył ponownie w górę z naszym drugim przewodnikiem i osobą z grupy, która potrzebowała trochę więcej czasu na zdobycie szczytu.

Na szczęście schodzenie z góry to dla mnie frajda, choć odcinek po piargach wyjeżdzających spod nóg, na dłuższą metę okazuje się męczący. Mimo to po około dwóch godzinach od opuszczenia szczytu melduję się w Campie II. W pustej mesie uzupełniam wydatek energetyczny kawałkami soczystego arbuza. Liczę, że uda mi się trochę przespać, ale namiot jest tak nagrzany, że nie jestem w stanie w nim odpocząć. Na zewnątrz z kolei dokucza silny, zimny wiatr. Powtarza się sytuacja, którą przerabiałam po zejściu z Kilimandżaro.

Najchętniej schodziłabym do kolejnego obozu, ale muszę czekać na powrót grupy. Zanim to nastąpi, i zanim całą ekipą ruszymy w stronę Campu I minie pięć godzin. Po kolejnych 2,5 godzinie zbiegania z góry, melduję się w bazie. Gdy już jesteśmy w pełnym komplecie w Campie I zaczyna się czas świętowania wejścia na szczyt. Jak zwykle przy naszym stole w mesie jest głośno i wesoło. Grupa Bułgarów, z którą dzielimy to miejsce przyzwyczajona już jest do ekipy „crazy polish people”i z sympatią obserwuje nasze wygłupy. Są wspólne gratulacje oraz podziękowania dla przewodników.

Zachodzące słońce podświetla na pomarańczowo chmury nad szczytem Araratu. Wślizguję się do miękkiego śpiwora. Jest ciepło i cicho (nie licząc dźwięków muzyki, przy której grupa młodych Litwinów świętuje zdobycie szczytu). Wiatr nie szarpie już namiotem, a zapalające się w dole światła miasteczka Doğubayazıt są zdecydowanie bliżej naszego obozu niż poprzedniej nocy. Moja przygoda z najwyższym szczytem Turcji powoli dobiega końca.

PIĄTY DZIEŃ WYPRAWY – POWRÓT DO DOĞUBAYAZIT

plus OSTATNI DZIEŃ POBYTU W TURCJI

Wyspani i najedzeni opuszczamy Camp I. Łagodną trasą przez około trzy godziny schodzimy do miejsca, gdzie pięć dni temu zaczynaliśmy naszą przygodę z Araratem. Bus już na nas czeka. Wzbijając kłęby pyłu ruszamy w stronę miasteczka Doğubayazıt.

Kąpiel, restauracja, hammam, restauracja. To najlepszy plan na resztę dnia.

Dzień później odwiedzamy Balık Gölü, czyli Fish Lake, jedno z najwyżej położonych jezior w Turcji (2240 m n.p.m.), gdzie raczymy się pysznym smażonym pstrągiem.

Następnego dnia rano żegnamy się z Agnieszką i Saffetem z Ararat trip, rozpoczynając kilkuetapowy powrót do domu przez Agri, Stambuł, Warszawę do Krakowa, a stąd w różne części Polski. Wszyscy w jednakowych koszulkach z napisem Ararat 2022.

GARŚĆ PRAKTYCZNYCH INFORMACJI

Ararat to masyw wulkaniczny leżący w centrum Wyżyny Armeńskiej, mający dwa wierzchołki: Mały Ararat o wysokości 3896 m n.p.m. i Wielki Ararat mierzący 5137 m n.p.m. Drugi z nich to najwyższy szczyt Turcji, wznoszący się ponad 3000–4400 metrów względem otaczających górę równin.

Bazą, z której ruszają wyprawy w kierunku Araratu jest miasteczko Doğubayazıt. Najbliższe lotniska to: Agri lub Igdir. Każdego dnia ze Stambułu latają do nich samoloty Turkish Airlines. Do Stambułu z Polski kursują Polskie Linie Lotnicze LOT.

Wyprawy na Ararat najczęściej trwają 5 dni. To optymalny czas na dobrą aklimatyzację i zwiększenie szans na zdobycie góry.

KIEDY JECHAĆ

Najlepszy okres na zdobywanie Araratu trwa od czerwca do września.

CO ZABRAĆ

Poniżej lista rzeczy, z których korzystałam podczas ataku szczytowego:

– gruba kurtka puchowa Mammut Eigerjoch Pro IN Hooded Jacket Women,

– cienka kurtka puchowa Jack Wolfskin Atmosphere JKT,

– bluza techniczna Mammut Aconcagua Light,

– spodnie z membraną Mammut Mittellegi Pro Pants,

– komplet bielizny termicznej z merino Brubeck Extreme Wool oraz 1 para skarpet z merino,

– 2 pary rękawic (polarowe, łapawice Aura), czapka Mammut Sublime Beanie,

– okulary górskie Julbo Vermont Classic,

– buty Scarpa Phantom Guide, raki automatyczne Salewa,

– kije Black Diamond Distance Z Ice,

– plecak Salewa Albris Hike 26 BP,

– czołówka,

– termos 1 l, bukłak 2 l, batony i żele energetyczne.

W plecaku podczas ataku szczytowego znajdowała się również przeciwwiatrowa kurtka z membraną Mammut Runbold pro hs jacket.

Na pozostałe dni wyprawy miałam ze sobą koszulki termiczne z długim i krótkim rękawem, cienkie spodnie oraz buty Salewa Rapace GTX. Zabrałam również śpiwór Core950 firmy Pajak (zalecany jest śpiwór o temperaturze komfortu – 10 °C).

I jeszcze kwestia posiłków. Podczas zorganizowanej wyprawy w głównym namiocie pełniącym rolę mesy podawane są ciepłe, różnorodne posiłki (śniadania i obiadokolacje). Do tego lunch boxy na czas trekkingu. Warto jednak zabrać ze sobą ulubione batoniki i żele energetyczne. Potrzebny będzie również termos oraz bukłak na wodę. Rano wydawany jest jej zapas na czas trekkingu. Na wysokościach, na jakich przebywa się podczas wyprawy, pić trzeba dużo – minimum 3 litry dziennie. To sposób na dobrą aklimatyzację i zdobycie szczytu.

Za wsparcie wyprawy dziękuję sklepowi Mammut Piaseczno. Produkty waszej marki jak zwykle okazały się niezawodne.

Wyprawę na Ararat, w której brałam udział zorganizowała lokalna agencja Ararat Trip Za ich sprawą poczujecie się w tej części Turcji jak w domu.
Właścicielami biura są Saffet i jego żona Agnieszka, nasza rodaczka – cudowna kobieta i wspaniała organizatorka. To ona dopracuje Waszą wyprawę w każdym szczególe.
Przewodnicy, z którymi wchodziliśmy na górę postarali się aby cała nasza ekipa stanęła na szczycie 💪

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s