AFRYKA, ETIOPIA
Komentarze 4

Dolina Omo w Etiopii. Turmi i wizyta w wiosce Hamerów

Uchylone okno, przed pełnym otwarciem, zabezpiecza solidny łańcuch. Wnikające przez nie do bungalowu nocne powietrze, nie przynosi oczekiwanej ulgi. Wraz z jego ciepłą i wilgotną falą, do naszego pokoju docierają za to rozmaite dźwięki. Nie jest to szum przejeżdżających samochodów, stukot obcasów o betonowe płyty chodnika, czy odgłos sunącego po szynach tramwaju. To jakieś tajemnicze głosy, szmery i pomruki, które nie dają nam usnąć. Zapaść w spokojny sen nie pozwala również świadomość, że poza kilkoma osobami załogi, jesteśmy w hotelowym kompleksie zupełnie sami. Jedynie liche ogrodzenie oddziela nas od rozległej, dzikiej przestrzeni, z rzadka pokrytej typowymi dla afrykańskiego buszu sylwetkami akacjowych krzewów. Wiemy, że gdzieś tam wśród rozłożystych akacjowców, przycupnęły chaty jednej z wiosek plemienia Hamerów. Wioski, którą opuściliśmy kilka godzin wcześniej, tuż przed zachodem słońca.

Wciąż pod wrażeniem barwnego targu w Dimece, wsiadamy do naszej terenówki i wraz z kierowcą, telepiąc się na wybojach, dojeżdżamy tego samego dnia do Turmi.

Turmi, to drugie po Dimece, miasto krainy Hamerów. Krainy rozciągającej się w Dolinie Omo na wschód od jeziora Czeu Bahyr. Smukli, wysocy Hamerowie prezentują się pięknie i dostojnie. Łatwo ich rozpoznać po ozdobach z muszelek oraz koralików, a przede wszystkim – po charakterystycznych fryzurach. Mężczyźni przy ich tworzeniu nie stronią nawet od kolorowych, tworzących oryginalne kompozycje, spinek. Kobiety sięgają po mieszaninę zjełczałego masła i ochry, którą smarują włosy, splecione w setki drobnych warkoczyków. Hamerowie – noszą na biodrach przepaski, ich kobiety – spódnice z koziej skóry. Niestety coraz częściej, obie płcie osłaniają górne partie ciała, tanimi, podniszczonymi T-shirtami.

To zaledwie jeden z niewielu przejawów, docierającej w to miejsce cywilizacji. Zmiany zachodzą, wciąż jednak jest to świat żyjący według dawnych zwyczajów, nieskomplikowanie i skromnie. Poza specjalnymi okazjami  – jak choćby słynny obrzęd inicjacyjny chłopców, kończący się skakaniem po grzbietach byków – główną atrakcją są targi. I nie chodzi tu tylko o możliwość kupna, rozłożonych na ziemi podstawowych produktów, jak ziarna sorgo czy tefu*. Targ to również miejsce spotkań, wymiany poglądów, wiadomości, ploteczek. Dla tak atrakcyjnego wydarzenia warto wędrować pieszo nawet kilka godzin. A potem, znów po kilku godzinach drogi, przynieść zakupione rzeczy i zasłyszane nowinki do wioski.
A my – skoro targ Hamerów już widzieliśmy, musimy zaspokoić ciekawość i zajrzeć do ich wioski.

Po gwarnym i tłocznym targu w Dimece, wizyta w jednej z wiosek niedaleko Turmi, stanowi zupełnie inne doświadczenie. Może to późna popołudniowa pora, może fakt opuszczenie wioski przez część mieszkańców, którzy wyruszyli na targ, a z pewnością brak innych białych twarzy – sprawiają, że spotkanie to, jest niezwykle kameralne. Zajęci swoimi sprawami mieszkańcy, niespecjalnie zwracają na nas uwagę. Jedynie starsza kobieta rzuca na ziemię strzęp materiału i rozkłada na nim jakieś drobiazgi na sprzedaż. Uatrakcyjnia przedsięwzięcie, ściągając zniszczony T-shirt i prezentując to, co lepiej aby pod koszulką pozostało ukryte.

Wioska Hamerów składa się z kilku, może kilkunastu okrągłych domów z gliny, drewna i trawy zwanych tukuli. Wewnątrz nich i przed nimi panuje wzorowy porządek. W środku, sprzętów jest niewiele. Centralne miejsce zajmuje palenisko. Kobiety pieką na nim placki z ziaren sorgo lub tefu. Dopełnienie posiłków stanowi świeże bydlęce mleko i … krew. Czasami łączone razem.
Opuszczając wioskę przed zachodem słońca, spotykamy powracające z targu osoby. Bitą drogą wśród wysokich krzewów akacji, ciągną w stronę swych chat, pojedynczo lub w niewielkich grupach. Kobiety dźwigają tykwy, lub wiązki drewna, mężczyźni prowadzą kozy. Wkrótce przekażą tym, którzy pozostali w wiosce najświeższe plotki i nowiny.

Następnego dnia rozpoczynamy wielki powrót z Doliny Omo do Addis Abeby, a stamtąd do Polski. Znów jesteśmy w Arba Myncz, gdzie przesypiamy ostatnią noc w Etiopii. Po kilku dniach spędzonych w sercu Doliny Omo, Arba Myncz robi na nas prawdziwie światowe wrażenie. Jemy doskonałą kolację (koniec z macaroni – rozgotowaną niby-pomidorową pastą) i śpimy w przyzwoitych warunkach.

Kolejny dzień przypomina nam, że jednak nadal jesteśmy w nieprzewidywalnej Afryce. W nocy leje jak z cebra. W hotelu wyłączony zostaje prąd, a po wyjściu z pokoju nasze klapki toną w błocie. Kierowca informuje, że są problemy z przejazdem. Na trasie do Addis, w miejscu, gdzie jeszcze nie wybudowano mostu, mały strumyk zamienił się w rwącą rzekę, przez którą nie da się przejechać autem.

Od początku obawialiśmy się, że jadąc w porze deszczowej (trwającej w Dolinie Omo w miesiącach kwiecień-maj) możemy mieć problemy. Ulewne deszcze w tej części Etiopii powodują, że drogi stają się nieprzejezdne. Do tego momentu, bez problemów udawało nam się dotrzeć tam, gdzie planowaliśmy. Czy szczęście nie zamierza jednak opuścić nas na sam koniec podróży? W dniu, kiedy to z Arba Myncz mamy dojechać do Addis Abeby i zdążyć na nocny lot do Europy?

Nasz kierowca rozważa opcję przejazdu przez góry, by ominąć feralne miejsce. To jednak trudna i długa trasa. Ostatecznie, decyduje się nie zmieniać planów.
Co jakiś czas drogę przecina nam, czerwony za sprawą koloru tutejszej ziemi, strumień wody.
Powoli przestaje padać. Docieramy do blokady, czyli rzeki, powstałej w wyniku intensywnych opadów z niewinnego strumyka. Przed rzeką z jednej i drugiej strony – sznur pojazdów: autobusy, auta terenowe, busiki. Co jakiś czas kierowcy podejmują ryzyko i przejeżdżają przez wodę. Nasz – jest temu niechętny. Razem z nim oceniamy sytuację.
Patrzymy jak na naszych oczach powtarza się opisana przez Kapuścińskiego w Hebanie sytuacja z dziurą. Co się dzieje, gdy w afrykańskich warunkach pojawia się dziura w drodze? Wraz z dziurą, której nikt nie likwiduje, uaktywniają się różnego rodzaju inicjatywy. Tu jest analogicznie. Jest blokada. Jest inicjatywa. Są przedsiębiorcze jednostki, które za 10 birrów przenoszą na własnych plecach tych, którzy chcą przekroczyć rzekę suchą nogą.

W końcu nasz kierowca podejmuje ryzyko. I … tadam! Pełen sukces! Jesteśmy po drugiej stronie rzeki. Teraz już nic nie przeszkadza nam w spokojnym dotarciu do Addis. Jedynie puszczany po raz kolejny ten utwór: Temesgen Gebregziabher – Mela Beyign(መላ በዪኝ). Chociaż w sumie, przyzwyczailiśmy się do niego. Może nawet będziemy za nim tęsknić. A za niezwykłą Etiopią, to już na pewno!

*tef – rodzaj zboża uprawianego w Etiopii, służącego do wyboru placka zw. indżera

4 komentarze

  1. Przyjemnie sie czyta, mozna troche odplynac dzieki fotografiom. 🙂
    I przy okazji, pieknie prowadzony instagram, wspaniale zdjecia 🙂

    • Dzięki za miłe słowa.
      Dolinę Omo zwiedzaliśmy w ramach wycieczki wykupionej w Addis Abebie. Więcej we wpisie „Etiopia informacje praktyczne”.
      Pozdrawiamy!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s